[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trzeba raz wreszcie...
- Już zapomniałeś?
- Jak będziesz tak wszystko brał sobie do serca, to wykorkujesz raz, dwa, ani się obejrzysz, jak wyciągniesz
kopyta i nasze kochane Radio zafunduje ci nekrolog. A tamto, o czym mówisz... Trudno, stało się. Umarłych
pogrzebano, a życie idzie dalej. Nie na darmo i zobaczysz, że z tej całej biedy będzie jeszcze pociecha.
I po co miałem mu mówić, że widzę cienie zmarłych, jak zaglądają do mnie przez okno i nikną dopiero, gdy
pózny zimowy świt pojawi się nad dachami Mokotowa. Spędziłem z nimi tyle bezsennych godzin, że
uskładałby się cały różaniec. I pozdrawiam ich, tak jak mówiłem do mikrofonu, kiedy trwała ta pożoga. A
miałem tak ściśnięte gardło przed tym mikrofonem. Słowa są ludziom pomocne, to nieprawda, że nie ma
nadziei w słowach przemielonych przez wielkie młyny, tylko trzeba umieć przywrócić słowom siłę.
Z naprzeciwka, w czarnym kapeluszu z romantycznym rondem, szła tak piękna kobieta, że miałbym do
siebie żal, gdybym się nie ukłonił tak wspaniałej urodzie. Uśmiechnęła się zdziwiona, ale spojrzała zalotnie i
odkłoniła się. Przystanęliśmy obaj, jakby nam dech odebrało, i obejrzeliśmy sie za nią, gdy oddalając się szła
na smukłych nogach, a jej rozkołysane biodra... Zenek pewnie myślał, że pokmknąłbym za nią, gdybym się
nie krępował jego obecnością, a ja myślałem to samo o Zenku i ostatecznie przeklinając własne towarzystwo
żaden z nas nie ruszył się na krok.
- Wszystka jesteś piękna, przyjaciółko moja... - westchnął Zenek, po czym od razu się zmitygował i dodał: -
Ech, raszpel. Gdyby ją rozebrać, okazałoby się, że skóra i kości. Albo wyszedłby na jaw inny feler, biust jak
melon czy coś w tym guście. Sam wiesz, jak to jest z kobietami. Czarują, czarują, a gdy przyjdzie co do czego,
mało która coś potrafi. Zresztą... twoja sprawa. Chcesz za nią podskoczyć, to się nie krępuj.
- A może ty chcesz?
- A moje serce? Zapominasz, że muszę mu oszczędzać wzruszeń. Siła wyższa.
- Umiesz pamiętać takie nieznajome?
- Nieznajoma? Przecież ukłoniłeś się jej w pas!
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 70 z 142
- Premierowi też się kłaniasz.
- Ależ to nie żadna gwiazda, bobym ją znał! Aha, mam cię. Po prostu zaczepiasz kobiety na ulicy. Taki
poważny jegomość, z twoją pozycją społeczną... I wszystko precz, kiedy tylko zatrzepocze spódniczka!
- Mówię ci, podziwiam urodę dla niej samej. Stąd mój ukłon.
- Faryzeuszek. Taki faryzeuszek. Mnie przynajmniej serce wysiada. Ale co tobie? Okaz zdrowia. I hipokryzji.
- Zobaczylibyśmy, kto miał więcej kobiet.
- A to inna sprawa... Bilansik można sporządzić, ale bez wódki nie da rady.
- Przecież ty nie pijesz.
- Jak trzeba, to wypiję. A jak trzeba, to się prześpię. %7łebyś nie myślał, że taki kapłon ze mnie. Serduszko
serduszkiem, a stać stoi na schwał. No i widzisz, jak to w życiu bywa, panie reporterze? Po licha ty dzwigasz
tego Uhera? Znowu się wybierasz w świat?
- Być może - odparłem i zaraz mnie olśniło. - Do Gdańska.
- Phi, phi. Ty lubisz nadstawiać głowę... Dobra, dobra. Chodzmy, bo obiad mi stygnie.
Minęliśmy oświetloną kawiarnię "Sejmową", zatłoczoną o tej porze, głowa przy głowie i siwy dym. Pod
chodnik podtoczył się trolejbus i przystanął. Gęsto w nim było, tłumek na przystanku wpychał się do
wnętrza, aż trzeszczało. Tę poczciwą landarę z pałąkami, która miała zniknąć z ulic miasta, choć służyła mu
wiernie od wczesnych dni wyzwolenia, ludek warszawski zwał "trolejbusem". I oto za chwilę, gdy szliśmy
niespiesznie, ta sama ulica przestała być Górnośląską, a zaczęła nazywać się Piękną. Przypominało to
obyczaje nie polskie, tylko angielskie, gdzie ta sama ulica stąd dotąd nazywa się tak, a zaraz inaczej, i zaraz
jeszcze inaczej, i za chwilę jeszcze inaczej, aż skołowany człek przeciera oczy, najpierw się dziwi, a potem
klnie w żywy kamień. Kiedyś na Hampstead pół wieczoru straciłem w ten sposób. Ukazał się gmach
ambasady francuskiej, pod który kamień węgielny kładł de Gaulee i pewnie nie przypuszczał, że takie
wybudują straszydło jak fabryka puszek do sardynek, wisząca na linach. Kto chciał i nie chciał, szpecił nam
miasto.
- Kiedy człowiek choruje na serce... - odezwał się Zenek, któremu zebrało się na zwierzenia - chodzi ze
śmiercią za pan brat. Nieraz spodziewam się, że wyzionę ducha na ulicy albo w tramwaju, albo na
schodach... Tak, na tych schodach, którymi szliśmy. I to zdziwienie - jeszcze żyję! I każdy dzień darowany.
Zdawałoby się, że pomału człek się przyzwyczaja i wierzy, że pociągnie długo, długo, i zemrze jak
Matuzalem, gdy będzie stary i syty dni swoich... Gówno prawda. Jakbyś nosił w piersi granat i czekał, kiedy
się rozerwie. Koniec i bomba, jak mawiał Gombrowicz, który cierpiał na to samo co ja. Bo żaden żywot
wiecnzy nas nie czeka. Po śmierci taki sam z człowieka pożytek co ze zgniłego jajka, ciało gnije i duch gnije.
Duch się rozkłada, cało się rozkłada i smród ciała i ducha rozsadza trumnę, przenika przez szczeliny ziemi...
- Przestań!
- A ty mi nie przerywaj... Jesteśmy chodzącym ścierwem i tyle. Za dużo mamy dla siebie litości i współczucia,
bo po co współczuć ścierwu? Troszczymy się o dzieci, a powinniśmy je uczyć, że są ścierwem, aby nie miały
złudzeń. Reszta to fantasmagoria - nasza sztuka, nauka, muzyka. Wszystko, cośmy stworzyli pod zimnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl