[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zmuszam się do wysiłku, podnoszę jedną stopę, potem drugą. Muszę znalezć schodki i
wydostać się z koryta, a potem na coś się wdrapać - jak najwyżej. y Ale jest za pózno.
Oglądam się przez ramię. Nie widzę tego, ale słyszę. Tony wody pędzą w górę rzeki,
zbliżają się w moją stronę. Zatrzymuję się, robię głęboki wdech, ale fala nadchodzi, zanim jestem
gotów. Uderza mnie, gdy wciągam powietrze, i zbija z nóg. Jedyne, co mogę zrobić, to zamknąć
oczy i usta, podczas gdy rzuca mną jak szmacianą lalką.
Woda mnie porwała. Wydaje mi się, że rozsadzi mi płuca. Dłużej nie wytrzymam.
Muszę oddychać. Muszę otworzyć usta.
Nie mogę.
Muszę.
Sara
Wszystko mnie cholernie boli, nie tylko głowa. Nie wiem, gdzie jestem. Wydaje mi się, że
leżę na brzuchu. Mogę ruszać rękami, ale nogami nie. Mam coś w ustach - włosy, kurz czy coś -
klei mi się to do języka, aż chce mi się rzygać. Staram się wypluć te brudy.
Ktoś woła w ciemności:
- Adam?! Adam?!
To Val. %7łyje i jest niedaleko, ale nie widzę jej.
Usiłuję odkrzyknąć, ale mój głos jest tylko szeptem.
Moje nogi coś przygniotło. Wykręcam się i sięgam w ich stronę, macając, żeby sprawdzić,
co to. Niczego nie widzę, ale na dotyk to jeden z foteli, nie aż tak ciężki, ale trudny do przesunięcia.
Popycham go obiema rękami i jestem w stanie na tyle zmienić ułożenie nóg, że mogę usiąść. Pcham
znowu, słyszę szuranie i trzask... i nogi mam wolne.
Przeszywa je okropny ból, jakby ktoś w nie wbijał półmetrowe igły.
- Jezu! - nie mogę powstrzymać krzyku. Ale przynajmniej odzyskałam głos.
- Kto tu jest?! - Głos Val jest szorstki i nieufny.
- Toja. Sara.
Zapada cisza. A potem:
- Kim jesteś? Co robisz w moim domu?
- To ja, Val. Przyjaciółka Adama. Sara. To ja.
- Kimkolwiek jesteś, możesz mi pomóc wstać? Czuję się jak cholerny żuk. Jestem
rozpłaszczona na wznak.
Wydaje się, że ona jest ode mnie tylko kilka metrów. Nie ufam swoim nogom, więc
przeciskam się w jej stronę na czworakach. Jakieś rzeczy trzeszczą i przesuwają się pode mną,
kiedy się przemieszczam. Wszystkie bibeloty Val, rozrzucone i połamane, wszystkie pamiątki,
drobiazgi, które wpadły jej w oko. Staram się o tym nie myśleć, kiedy kolejny pęka pod moim
kolanem.
Wyciągam rękę i dotykam czegoś miękkiego.
- Adam, to ty?
- Toja, Sara.
- Sara... - Val mówi starannie, jakby zapisywała sobie moje imię w głowie, usiłując
zapamiętać.
- Sara z dzieckiem - mówię. - Sara, która maluje.
- Sara... - Teraz to brzmi, jakby zaczynało do niej docierać. - Sara z dzieckiem.
- Właśnie.
- O Boże, pamiętam... Gdzie... gdzie jest Adam?
- Nie wiem, Val. Zamknęli go, zapomniałaś?
- O cholera! Mój chłopiec. Mój śliczny chłopiec...
- Możesz się ruszać? Coś ci się stało? Musimy się stąd wydostać. - Dookoła nas budynek
jęczy i wzdycha. - Val - powtarzam - coś ci się stało?
- Nie. Nie wiem. Pomóż mi wstać.
Nasze dłonie spotykają się w ciemności. Jej palce są zdesperowane. Wczepiają się w moje,
jakby nigdy nie zamierzały ich puścić.
Udaje nam się podnieść.
- Wynośmy się stąd - mówię.
- Okay, skarbie. W którą stronę są drzwi?
- Val, nie potrzebujemy cholernych drzwi, po prostu chodzmy.
- Co to znaczy?
- Cały przód domu zniknął, Val.
- Nie bądz niemądra. Trochę nami potrząsnęło, to wszystko. Wciąż tu jesteśmy. Dom nadal
stoi.
- My jesteśmy, ale połowy twojego domu nie ma. Nie zatrzymuj się.
Podpierając się wzajemnie, z trudem przebijamy się przez ruiny.
Nad nami widać połówkę księżyca. Daje akurat dość światła, żeby ukazać w mroku kształty,
ale nie szczegóły. Na ulicy ktoś świeci latarką i na kilka sekund kieruje ją w naszą stronę.
Teraz widzimy: wielka kupa gruzów zamiast przedniej ściany domu, wysypująca się na
podwórko pokryte szarym pyłem. %7łeby wyjść, musimy się na nią wdrapać, ale inaczej się nie da.
Strumień światła przesuwa się i znowu idziemy na ślepo.
Potykając się, przechodzimy przez resztki tego, co kiedyś było ścianą frontową.
Kawałek ogrodowego murka nadal stoi, więc siadamy na nim, oglądając się w stronę, z
której przyszłyśmy.
Powietrze jest pełne pyłu, gęste od niego, ale słabe światło księżyca się przebija i widzimy,
co się stało. Frontowe ściany domów w całym szeregu zniknęły. Można zajrzeć do środka.
- Mamy szczęście, że wyszłyśmy - stwierdzam.
- Szczęście - powtarza Val. - Szczęście.
Kątem oka dostrzegam jakiś ruch na ziemi koło mnie. Piszczę ze strachu.
- Co to jest?!
Spodziewam się zobaczyć rękę, nogę albo coś, ale to nie człowiek. To coś małego, czarnego,
wierci się niespokojnie. Potem wydaje dzwięk, coś pomiędzy stęknięciem a skomleniem. Schodzę z
murka i kucam obok. Wyciągam rękę i dotykam kurzu, ale pod spodem jest miękka sierść, ciepła.
To coś podnosi łepek. W świetle księżyca widzę pusty oczodół, gdzie kiedyś było oko.
- To pies, Val.
- Pies? - powtarza za mną. - Pies Normy?
Przesuwam ręką po jego grzbiecie. Dyszy ciężko. Coś jest nie tak. Jego zad leży płasko na
ziemi z rozrzuconymi łapami.
- Chodz - mówię do niego. - Chodz tutaj.
Odsuwam się trochę i pstiykam palcami. Pies wlecze się do mnie, używając przednich łap,
jak komandos czołgający się na brzuchu. Tylne łapy ciągną się za nim bezużyteczne.
- Nie może chodzić. Aapy ma do niczego.
Val klęka koło mnie.
- Zobaczmy. - Przesuwa ręką po psie. - Ma złamany kręgosłup - orzeka. - Lepiej powiedzmy
Normie. Gdzie jest Norma?
Z domu sąsiadki Val została tylko skorupa. Zawalił się sufit. Cały budynek zniknął.
- O cholera - mówi Val. Nie widzę jej twarzy, w każdym razie nie widzę jej miny, ale słyszę
to w głosie. - Biedna Norma. Adam nam mówił... Powiedział nam, że to się stanie.
Zawsze mu wierzyłam, ale nie myślałam, że to będzie tak... Musimy dobić mopsa. Nie
możemy go tak zostawić. Sara?
Ona chce, żebym zabiła psa! Jeżą mi się włoski na karku.
- Nie mogę, Val. Po prostu nie mogę.
Pochyla się i słyszę, jak grzebie w gruzach. Teraz trzyma coś w ręku.
- Okay. Okay. Grzeczny piesek, grzeczny piesek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]