[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ramieniu i spojrzała mu w oczy. Odtrącił ją.
 Nie dotykaj mnie!  krzyknął.
Głuchy jęk wyrwał się z jej ust. Rzuciła mu się do nóg. Le\ała u jego stóp jak zdeptany kwiat.
 Dorianie, Dorianie, nie porzucaj mnie  szeptała.  śałuję, \e nie grałam dobrze.
Bezustannie myślałam o tobie. Ale spróbuję& tak, spróbuję. Tak nagle na mnie spadła ta moja
miłość do ciebie. Zdaje mi się, \e nie byłabym nawet o niej wiedziała, gdybyś mnie nie był
pocałował, gdybyśmy się nie byli pocałowali. Jeszcze raz mnie pocałuj, ukochany. Nie odchodz
ode mnie. Nie zniosłabym tego. Och, nie odchodz ode mnie. Mój brat& O, nie, nie! On nie
mówił serio. śartował. Ale ty? Czy\ nie mo\esz mi wybaczyć dzisiejszego wieczoru? Będę
pracowała ze wszystkich sił i postaram się grać lepiej. Nie bądz tak okrutny za to, \e cię kocham
więcej ni\ cokolwiek na świecie. Przecie\ tylko jeden raz ci się nie podobałam. Ale masz
słuszność, Dorianie. Nale\ało być więcej artystką. To było głupio z mej strony, ale nie mogłam
inaczej. O, nie opuszczaj mnie, nie opuszczaj!
Dławiło ją spazmatyczne łkanie. Skuliła się na podłodze jak zranione zwierzę, a Dorian Gray
spoglądał na nią swymi pięknymi oczami i dumna wzgarda drgała na jego pięknie rzezbionych
ustach. Uczucia tych, których przestaliśmy kochać, są zawsze śmieszne. Sybila Vane wydała mu
się głupio melodramatyczna. Jej łzy i westchnienia go nudziły.
 Odchodzę  rzekł wreszcie spokojnie i zimno.  Nie chcę ci sprawiać przykrości, ale
więcej cię widywać nie mogę. Rozczarowałaś mnie.
Płakała cicho i nie odpowiadała czołgając się tylko za nim. Jej drobne ręce wyciągały się na
oślep, jakby go szukały. Odwrócił się i wyszedł. W parę minut pózniej był ju\ poza obrębem
teatru.
Sam nie wiedział, dokąd idzie. Przypomniał sobie pózniej, \e przechodził słabo oświetlonymi
ulicami koło wąskich, czarnych bram, wzdłu\ złowrogo wyglądających domów. Zaczepiały go
kobiety o ochrypłym głosie i ordynarnym śmiechu. Pijacy mijali go zataczając się, miotając
przekleństwa lub pomrukując jak małpy. Widział dziwaczne dzieci, przycupnięte na ciemnych
schodach, i słyszał krzyki i klątwy dolatujące z ponurych podwórzy.
Zwitać zaczynało, gdy znalazł się tu\ przed Covent Garden. Mrok znikał i rozświetlone lekką
purpurą niebo wydrą\ało się powoli w perłową konchę. Du\e wozy, naładowane dr\ącymi w
chłodzie liliami, powoli toczyły się po gładkiej, pustej ulicy. Powietrze było cię\kie od woni
kwiatów, a piękność ich zdawała się nieść balsam jego cierpieniu. Poszedł za wozem a\ do rynku
i przyglądał się, jak wypakowywano rozmaite towary. Jeden z handlarzy w białej kapocie podał
mu świe\e wiśnie. Podziękował, dziwiąc się, czemu handlarz nie chce przyjąć zapłaty.
Mechanicznie zaczął jeść. Wiśnie zerwane o północy miały w sobie chłód księ\ycowego światła.
Długi szereg chłopców, niosących w koszach nakrapiane tulipany, \ółte i pąsowe ró\e, przeciągał
przed jego oczami, przeciskając się wśród du\ych bladozielonych stosów jarzyn. Wzdłu\ hali o
szarych, od słońca spłowiałych filarach wałęsały się gromady brudnych, bosych dziewcząt,
czekając końca licytacji. Inne tłoczyły się na Piazza przed drzwiami kawiarenki, ciągle
otwierającymi się i zamykającymi. Cię\kie konie pociągowe potykały się i dzwoniły podkowami
o nierówny bruk, potrząsały dzwonkami i uprzę\ą. Kilku furmanów spało na stosie worów.
Gołębie o irysowych szyjkach i ró\owych nó\kach biegały tu i ówdzie, dziobiąc rozrzucone
ziarna.
Po jakimś czasie przywołał doro\kę i pojechał do domu. Przez parę chwil stał na schodach,
patrząc na cichy plac o pustych, pozamykanych oknach i pstrych storach. Niebo miało teraz
barwę czystego opalu, a dachy domów lśniły jak srebro. Naprzeciwko wzbiła się z komina cienka
smuga dymu. Niby fioletowa wstęga wiła się w mlecznoperłowym powietrzu.
W du\ej pozłacanej, zagrabionej niegdyś z gondoli do\ów weneckiej lampie, zwisającej ze
stropu obszernego wyło\onego dębową boazerią wejściowego hallu, migotały jeszcze trzy
dogasające płomyki; wyglądały jak błękitne płatki ognia, obrze\one białym \arem. Zgasił je,
rzucił na stół kapelusz i płaszcz, wszedł do biblioteki i skierował się ku drzwiom sypialni, du\ej,
ośmiokątnej komnaty, którą, czyniąc zadość świe\o rozbudzonemu zamiłowaniu do zbytku,
niedawno był urządził na nowo, przyozdabiając ściany rzadkimi gobelinami z epoki Renesansu,
odkrytymi na nie zamieszkanym poddaszu w Selby Royal. Właśnie ujął za klamkę, gdy wzrok
jego mimo woli padł na portret malowany przez Bazylego Hallwarda. Cofnął się zdumiony.
Potem wszedł do swego pokoju; wyglądał z lekka zdziwiony. Wyjął z butonierki kwiat i znów się
zawahał. Ostatecznie wrócił, stanął przed obrazem i jął mu się badawczo przypatrywać. W [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl