[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nej, ale to żadnej władzy.
Uświadomiwszy sobie to wszystko, zapytał w końcu:
- Czy dobrze spałaś?
Odczuwał przy tym satysfakcję, myśląc, że ona nie spo-
dziewała się takiego pytania.
- Niezbyt - odrzekła.
- To niedobrze - powiedział i zaraz dodał: - A może to
z powodu wyrzutów sumienia?
Podniósł jej torbę z ziemi i przytroczył ją do siodła.
Sprawdził długość strzemion, poprawiając jedno z nich. Ileż
razy wykonywał te czynności na ranczu jej brata!
147
Pogładził jej konia po szyi. Wałach stał bez ruchu, co było
dobrym znakiem. Zapowiadało bowiem, że Emily będzie
miała spokojną jazdę.
Jake podniósł wzrok i przekonał się, że Emily go obser-
wuje. Zwiatło latarni padało na jej twarz - bladą i mizerną.
Jednak z pewnością nie z powodu jego uwagi na temat wy-
rzutów sumienia.
- Czy dobrze się czujesz? - zapytał.
Kiwnęła głową w milczeniu.
W tej chwili obok nich pojawił się pan Dutton, prowadząc
prawie białą klacz, którą kupił Jake.
- Oto ona, proszę pana. Jak już panu mówiłem, siodło jest
trochę podniszczone. Mimo to sądzę, że będzie dobrze panu
służyło.
- Dziękuję. - Jake ujął w dłonie wodze, a potem zarzucił
na grzbiet klaczy swoje torby i przymocował je do siodła.
- Napełniłem menażkę, tak jak pan sobie życzył. Przy-
niosłem też drugą dla pani.
Jake patrzył, jak pan Dutton uśmiecha się do Emily, wrę-
czając jej mokrą menażkę. Wziął swoją, mamrocząc słowa
podziękowania.
- Jak już mówiłem pięknej pani - ciągnął pan Dutton -
nie ma to jak rodzina. Tak, proszę pana. Wspaniale jest pa-
trzeć, jak maluchy rosną. I mieć żonę. Swoją własną żonę.
Jake spojrzał na niego z ukosa. Dziwne rzeczy mówi ten
człowiek. A może... może to dlatego, że przedtem dowie-
dział się czegoś od Emily?
- Proszę ode mnie podziękować żonie - odezwała się
Emily, a jemu wydało się, że swoimi słowami próbuje zmu-
sić Duttona do milczenia.
Jake dosiadł swojego konia.
- Gotowa? - zapytał.
Gdy Emily kiwnęła głową potakująco, ruszył z miejsca
i przez wysokie wrota stajni wyjechał na cichą ulicę. Zwitało.
Pogrążone w cieniu domy i nagie gałęzie zaczynały nabierać
barw w nikłym świetle wschodzącego słońca. Panował
chłód, lecz nie był to przejmujący chłód śnieżnej zimowej
burzy. Pogoda, jak dotąd, zdecydowanie im sprzyjała. Jake
zaczekał, aż Emily go dogoni, a potem ruszył ulicą prowa-
dzącą do bitego traktu biegnącego na zachód.
- Gdybyś miała choć kroplę oleju w głowie, spałabyś te-
raz spokojnie. - Nie mógł sobie odmówić tej uwagi.
- No cóż - odrzekła - nikt nigdy nie twierdził, że mam
olej w głowie. Pewnie dlatego jestem z tobą.
Jake żałował, że nie widzi zasłoniętej kapturem twarzy
Emily. Zastanowił się, czy ukryła ją, by ochronić się przed
chłodem, czy też może po to, by on nie dostrzegł jej miny.
Emily nie podtrzymała rozmowy, więc zostawił ją jej
własnym myślom. Tym bardziej że on sam miał się nad czym
zastanawiać. Zcigał oto uciekiniera, którego z łatwością już
wczoraj mógł aresztować. Nie uczynił tego za sprawą kobie-
ty, która jechała konno u jego boku. Być może on też nie ma
ani kropli oleju w głowie.
Kilka mil za miastem przeprawili się wpław przez rzekę.
Potem zsiedli z koni, żeby je napoić i trochę odpocząć. Woda
była bardzo zimna, więc Emily własnym szalem wytarła ko-
niom nogi. Jake patrzył na to nieco zaskoczony.
Przywiązawszy zniszczony szal do siodła, Emily zapytała:
- Skąd mamy pewność, że jedziemy za Ansonem? Prze-
cież on mógł skręcić.
- To dobre pytanie. Myślę, że podjedziemy do pierwsze-
go napotkanego domostwa i zapytamy, czy ktoś nie widział
Berkeleya. Jeżeli okaże się, że nie, będziemy pytać w kolej-
nych, aż się dowiemy, w którym kierunku podążył.
Emily podniosła głowę, żeby spojrzeć na Jake'a. Kaptur
zsunął jej się na plecy, ukazując błyszczące w słońcu włosy.
- A on tymczasem odjedzie już daleko - zauważyła.
- Ale będzie się musiał gdzieś zatrzymać. Muszę cię
ostrzec, że cały ten pościg może potrwać kilka tygodni, a na-
wet miesięcy.
Emily otworzyła szeroko oczy. Jake pomyślał, że powi-
nien jej teraz powiedzieć prawdę. %7łe gdyby tak rzeczywście
było, to on zrezygnowałby z pościgu. Berkeley nie był wart
takiego zachodu. Nie powiedział tego jednak, bo chciał, żeby
Emily wróciła do domu. Miał nadzieję, że perspektywa dłu-
giej pogoni za Ansonem ją do tego skłoni.
- Więc lepiej już jedzmy - orzekła Emily, wkładając sto-
pę w strzemię.
Jake z ciężkim westchnieniem pomógł jej, a potem sam
dosiadł swojego konia. Powinien wiedzieć, że Emily nieła-
two się zniechęca.
Przez następne pół godziny Emily myślała o tym, czego
dowiedziała się od Jake'a. Przedtem wyobrażała sobie, że
bardzo szybko dogonią Ansona na szlaku. Teraz uświadomiła
sobie, jaka była głupia. Mimo to musi odnalezć Ansona. Zda-
wała sobie równocześnie sprawę, że im dłużej potrwa pościg,
tym trudniej będzie namówić Jake'a, żeby pozwolił im oboj-
gu spokojnie odjechać.
Znalezli się na wzgórzu i dostrzegli przed sobą małe mia-
steczko. Gdy do niego wjechali, Emily rozejrzała się cieka-
wie. Wszystkie sklepy były zamknięte, niektóre nawet zabite
deskami. Jest niedziela, przypomniała sobie. Jednak to nie
wyjaśnia sprawy do końca.
- Gdzie są ludzie? - zastanowiła się głośno.
- Moim zdaniem wszyscy przeprowadzili się do Ameri-
cus, kiedy zbudowano drogę - odrzekł Jake. - Ale, ale, ktoś
tu jest.
Podjechał w stronę szopy, z której wyszedł właśnie jakiś
mężczyzna.
- Dzień dobry - zawołał.
Mężczyzna pomachał im ręką i podszedł bliżej.
- W czym mogę państwu pomóc? - zapytał.
- Czy widział pan może młodego człowieka... - zaczął
Jake, zsiadając z konia.
Emily także zsiadła, chcąc rozprostować nogi.
- Mógł tędy przejeżdżać wczoraj po południu - mówił
dalej Jake. - Ma niewiele ponad dwadzieścia lat, jest śred-
niego wzrostu, szczupły, o prostych jasnych włosach. Ubra-
ny w ciemnoszary płaszcz i jasnoszary kapelusz. Dosiada
czarnego wałacha z białą gwiazdką. Prawdopodobnie się
spieszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl