[ Pobierz całość w formacie PDF ]

posterunkowego ze spotkania z  wielkim człowiekiem pomnożyła tylko zadowolenie Jappa i kiedy i
w niedzielę zasiedliśmy do śniadania w jadalni wiejskiej gospody, do której w promieniach słońca
zaglądały przez okna wąsy wiciokrzewu - mieliśmy jak najlepsze nastroje. Jajka na bekonie
smakowały wyśmienicie, kawa była trochę gorsza, ale na szczęście gorąca.
- Co za życie - westchnął Japp. - Kiedy przejdę na emeryturę, zamieszkam na wsi, jak tutaj. Z
dala od zbrodni.
- Le crime, il est partout[58] - zauważył Poirot, biorąc zgrabną prostokątną kromkę chleba i
marszcząc brwi na widok wróbla, który bezczelnie przycupnął na parapecie.
- Boże - powiedział Japp, przeciągając się na krześle - wydaje mi się, że jeszcze zmieszczę jajko
i ze dwa plastry bekonu. Co pan na to, kapitanie?
- Ja również - odparłem ochoczo. - A ty, Poirot?
Poirot pokręcił głowa.
- Nie można tak napychać żołądka, żeby mózg przestał funkcjonować - rzekł.
- Zaryzykuję - zaśmiał się Japp. - Mam duży żołądek. A propos, sam pan przytył, panie Poirot.
Panienko, dwa razy jajko na bekonie.
W tej chwili w drzwiach pojawiła się imponująca postać. Był to posterunkowy Pollard.
- Mam nadzieję, że wybaczy mi pan, inspektorze, że go niepokoję, ale chciałbym zasięgnąć
pańskiej rady.
- Jestem na wakacjach - odparł pośpiesznie Japp. - Nie przyjmuję żadnej pracy. A co to za
sprawa?
- Gentleman w Leigh House strzelił sobie w głowę.
- Zdarza się - rzekł Japp. - Pewnie dług albo kobieta. Przykro mi, że nie mogę ci pomóc, Pollard.
- Chodzi o to - wyjaśnił posterunkowy - że nie mógł się sam zastrzelić. Przynajmniej tak mówi
doktor Giles.
Japp odłożył filiżankę.
- Nie mógł się sam zastrzelić? Co macie na myśli?
- To doktor Giles tak twierdzi - powtórzył Pollard. - Mówi, że to wykluczone. Nie może wyjść ze
zdumienia, bo drzwi były zamknięte od wewnątrz, a okna zaryglowane. Ale on obstaje przy tym, że
ten mężczyzna nie mógł popełnić samobójstwa.
To zmieniało całą sprawę. Zrezygnowaliśmy z następnych porcji jajek na bekonie i gdy kilka
minut pózniej podążaliśmy pośpiesznie do Leigh House, Japp wypytywał posterunkowego o
szczegóły.
Zmarły Walter Protheroe był w średnim wieku i uchodził za odludka. W Market Basing pojawił
się osiem lat temu i wynajął Leigh House, duży, zniszczony dwór, szybko popadający w ruinę. Całym
gospodarstwem zajmowała się służąca, która przyjechała razem z nim. Panna Clegg, tak się nazywała
ta kobieta, była osobą wyniosłą i bardzo szanowaną w wiosce. Ostatnio do pana Protheroe
przyjechali goście, państwo Parkerowie z Londynu. Tego dnia rano, nie otrzymując odpowiedzi na
wołanie i zaniepokojona zamkniętymi drzwiami, panna Clegg zadzwoniła na policję i wezwała
lekarza. Posterunkowy Pollard i doktor Giles przybyli równocześnie, a dzięki ich wspólnym
wysiłkom wyważono dębowe drzwi sypialni.
Pan Protheroe leżał na podłodze z dziurą w głowie, w prawej dłoni ściskając pistolet. Klasyczny
przypadek samobójstwa. Jednak, obejrzawszy ciało, doktor Giles wyraznie się zaniepokoił. W końcu
odciągnął policjanta na bok i podzielił się z nim wątpliwościami. Były tak istotne, że Pollard
natychmiast pomyślał o Jappie i, pozostawiwszy doktora na posterunku, popędził do gospody.
Zanim posterunkowy skończył relację, dotarliśmy do Leigh House, dużego opuszczonego domu
stojącego w zaniedbanym i zachwaszczonym ogrodzie. Drzwi wejściowe były otwarte, weszliśmy
więc od razu do halu, a stamtąd do małego salonu, skąd dobiegały głosy. W pokoju były cztery
osoby: nieco pretensjonalnie ubrany mężczyzna z chytrą, niesympatyczną twarzą, który natychmiast
wzbudził moją niechęć; kobieta w tym samym typie, choć dosyć przystojna; jeszcze jedna kobieta w
skromnej czarnej sukni, stojąca na uboczu, którą wziąłem za gospodynię; wreszcie wysoki mężczyzna
w sportowym tweedowym ubraniu z inteligentną twarzą, najwyrazniej panujący nad sytuacją.
- Doktorze Giles - rzekł posterunkowy - to detektyw inspektor Japp ze Scotland Yardu oraz dwaj
jego przyjaciele.
Lekarz przywitał nas i przedstawił Parkerom. Razem udaliśmy się na górę. Pollard na polecenie
Jappa pozostał na parterze, jak gdyby na straży domu. Na piętrze, na końcu korytarzyka były otwarte
drzwi. Z zawiasów sterczały drzazgi, a wyłamane drzwi wpadły do pokoju.
Weszliśmy do środka. Ciało leżało na podłodze. Pan Protheroe był mężczyzną, brodatym,
siwiejącym na skrobiach. Japp przyklęknął przy ciele.
- Czy musieliście go ruszać? - utyskiwał.
Lekarz wzruszył ramionami.
- Wyglądało to na samobójstwo.
- Hm - mruknął Japp. - Wlot kuli za lewym uchem.
- No właśnie - rzekł doktor. - Nie mógł się sam ustrzelić. Musiałby owinąć prawą rękę wokół
głowy. niewykonalne.
- W ręce ściskał pistolet? A propos, gdzie on jest?
Lekarz ruchem głowy wskazał na stół. - Nie ściskał pistoletu w dłoni - sprostował. - Miał broń w
ręce, ale palce nie były na niej zaciśnięte.
- Została włożona pózniej. To oczywiste - powiedział inspektor, oglądając pistolet. - Jeden nabój
wystrzelony. Sprawdzimy odciski palców, ale wątpię, czy znajdziemy jakieś poza pańskimi, doktorze
Giles. Kiedy zmarł?
- W nocy. Nie mogę podać dokładnej godziny, tak jak ci wspaniali lekarze w powieściach
kryminalnych. Nie żyje mniej więcej od dwunastu godzin.
Do tej pory Poirot stał koło mnie, przyglądając się pracy Jappa i przysłuchując rozmowie. Od
czasu do czasu węszył tylko w powietrzu z zaintrygowaną miną. Poszedłem w jego ślady, ale nic nie
poczułem. Powietrze i wydawało się świeże i bezwonne. A jednak Poirot od czasu do czasu pociągał
nosem podejrzliwie, jakby jego wrażliwsze zmysły wyczuły coś, co mi umknęło.
Kiedy Japp odsunął się od ciała, uklęknął przy nim Poirot. Nie zainteresował się raną. Najpierw
myślałem, że przygląda się palcom tej ręki, w której zmarły trzymał pistolet, ale po chwili
zorientowałem się, że jego uwagę zwróciła chusteczka schowana w rękawie. Pan Protheroe miał na
sobie ciemnoszary garnitur. W końcu Poirot wstał z klęczek, ale wzrokiem ciągle wracał do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl