[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wszedł do środka i zamarł. Powitał go chłód pustego, ci-
chego wnętrza. Dziwne. Mróz przeniknął go do kości. Coś
niedobrego wisiało w powietrzu. Wtedy usłyszał jakiś dzwięk z
sypialni Daisy.
- Daze? - zawołał. Schylił się i pogłaskał Barn Bama, sie-
dzącego pod drzwiami.
Usłyszał głuchy łoskot. Podszedł bliżej i pchnął drzwi. Daisy
gwałtownymi ruchami wrzucała swoje ubrania do walizek. Robiła
to tak prędko, jakby się paliło. Zamrugał.
- Co ty robisz? - Stał w drzwiach bez ruchu. Tylko tętno
podskoczyło mu gwałtownie.
- Pakuję się. - Nawet na niego nie spojrzała.
- To widzę. Dokąd się wybierasz?
- Do domu. - Wyciągnęła z szafy stertę koszul i wrzuciła do
otwartej torby.
Patrzył, jak poruszała się po pokoju w wielkim pośpiechu i
S
R
coś zaczynało mu świtać.
- Coś musiałem przeoczyć. Dlaczego wyjeżdżasz do domu?
- Bo tu nie mogę dłużej zostać.
Potoczył dookoła błędnym wzrokiem. Z jednej z szuflad
wystawał kawałek jedwabiu, jakieś koronki. Z drugiej swetry.
Jedna walizka była już zamknięta. Kolejna, na pół wypełniona,
leżała na łóżku.
- Daisy, co się stało?
- Sekcja siódma, paragraf D - powiedziała oschle i podała mu
plik kartek.
Kontrakt na roboty na Santa Margarita. Otwarty na paragrafie
D siódmej sekcji tytuł:  Wymagania dotyczące personelu
Pracowni Architektonicznej Mackenziego".Wiedziała. Cholera!
Początkowo była to decyzja biznesowa. Nie mógł zdradzić
jej wszystkich okoliczności jej ponownego zatrudnienia. Bo nie
mógł pozwolić sobie na ryzyko odmowy z jej strony. Pózniej, hm,
wiedział, że powinien był powiedzieć jej. Ale nie umiał. Wciąż
zdawało się mu, że warunki nie były odpowiednie.
- Hej - powiedział i zrobił krok w jej stronę. - Wiem, że
powinienem był powiedzieć ci, ale bałem się, że się zmartwisz. -
Uśmiechnął się słabo. - I popatrz. Miałem rację.
Gdyby jej spojrzenie mogło zabijać, już by nie żył.
- Przepraszam - powiedział. - Bardzo przepraszam, że sam ci
S
R
nie powiedziałem.
Energicznie zamknęła drugą walizkę i zaczęła pakować
trzecią.
- Okłamałeś mnie.
Złość W nim zakipiała. Ale długie lata doświadczenia po-
zwoliły mu zapanować nad sobą.
- Nie. Powiedziałem, że chcę, żebyś wróciła, i tak było.
- Nieprawda. Chciałeś wygrać. No cóż, gratulacje! Wygrałeś.
Dostałeś, czego chciałeś.
Tyle bólu zobaczył w jej oczach, że zapragnął chwycić ją w
ramiona i ukoić. Lecz jeszcze szybciej odegnał od siebie tę myśl.
- Przecież tu nie chodzi o wygrywanie czy przegrywanie -
powiedział. Chociaż gdzieś w głębi duszy czuł, że przynajmniej na
początku, tak właśnie było. - Oj, Daze! Nie wściekaj się. Wróciłaś.
Dostałem kontrakt. Stanowimy wspaniały zespół. Czyż wszystko
nie potoczyło się wspaniale?
- Potrzebuję cię, Daisy - powtórzyła mu jego słowa. - Nie
mogę zrobić tego bez ciebie, Daisy. - Wrzuciła do walizki naręcze
staników. - Same kłamstwa. Od nich zaczęło się wszystko, co było
potem.
Spojrzała mu prosto w twarz. Jej policzki pałały.
- Mój Boże! Teraz wiem, co musiały czuć twoje laleczki na
krótko. Biedne dziewczyny. - Potrząsnęła głową. - I pomyśleć, że
S
R
tyle czasu zmarnowałam wzdychając do ciebie. Na szczęście
przejrzałam na oczy, zanim się mnie pozbyłeś.
Gniew narastał w nim jak niepowstrzymana fala przypływu.
- A więc odchodzisz - warknął.
- Tak. Wyjaśnię Baldwinom...
- Do diabła z Baldwinami! - Odwrócił się, żeby nie mogła
zobaczyć cierpienia w jego oczach.
Oczywiście, że odchodziła. Oczywiście. Boże, musiał chyba
całkiem zwariować, jeśli uważał, że będzie inaczej. Co sobie
myślał, wiążąc się nią? Jak mógł pozwolić sobie na taką bolesną
nieostrożność?
Usłyszał zgrzyt zamykanego zamka. Ostatnia walizka była
gotowa. Powoli odwrócił się ku niej. Jego twarz była jak maska.
Kiedy się odezwał, panował już nad sobą całkowicie.
- Jutro rano zadzwonię do finansów, żeby wysłali ci czek.
Zamrugała. Przez moment przyglądała mu się w milczeniu. A z jej
oczu popłynęły łzy.
A Alec odwrócił się i odszedł.
Alec od tak dawna nie utrzymywał kontaktów z matką, że nie
mógł wiedzieć, iż była niewiarygodnie uparta i wytrwała.
W ciągu czterech dni po wyjezdzie Daisy, Barbara telefo-
nowała do niego cztery razy, żeby umówił się z nią na kolację. W
końcu we czwartek poddał się i obiecał pojechać następnego dnia,
S
R
Zbliżał się najdłuższy dzień w roku, więc słońce stało jeszcze
wysoko, kiedy szedł do restauracji  The Galley" na spotkanie z
matką.
Nie spieszył się. Szedł noga za nogą wśród rzeszy rozrado-
wanych turystów. Energia opuściła go zupełnie.
Dni bez Daisy były straszne. Ale dopiero noce były naprawdę
okropne. Sen nie chciał nadejść. Wciąż nachodziły go mgliste
wspomnienia. Wciąż wracał do chwil, kiedy trzymał ją w
ramionach. Na szczęście we dnie miał dość pracy, by oderwać się
od tego koszmaru.
Westchnął i wcisnął ręce do kieszeni. Tak jest najlepiej,
pomyślał. Ale nie mógł zaprzeczyć, że opuściła go cała radość
życia. Kiedy tamtego dnia wyszedł z jej pokoju, życie przestało
mieć sens. Dopiero kiedy wyjechała, dostrzegł, ile miejsca
zajmowała w jego sercu.
Co miał teraz zrobić? Kiedy jasno i wyraznie dała mu do
zrozumienia, że nie chce mieć z nim nic wspólnego?
- Halo, Alec. - Jego matka stała przed wejściem do restau-
racji. - Halo!
- Witaj, Barbaro.
Pocałowała go w policzek. Otworzył drzwi i puścił ją
przodem.
- Długi spacer? - spytała, kiedy kelner prowadził ich do
S
R
stolika.
Nie rozmawiali przez tak wiele lat, że podczas posiłku nie
zabrakło im tematów. Ale pod koniec matka stała się bardziej
milcząca. Podano kawę. Wtedy wyciągnęła rękę przez stolik, jakby
chciała dotknąć jego dłoni, lecz zatrzymała się.
- Alec, chcę ci coś powiedzieć. Coś, co powinnam była
powiedzieć ci już dawno. - Spuściła wzrok na stygnącą przed nią,
nietkniętą kawę... - Jakieś trzy lata przed twoim urodzeniem twój
ojciec i ja mieliśmy jeszcze jedno dziecko. Syna.
Alec zacisnął dłoń na kruchej filiżance.
- Chcesz mi powiedzieć, że mam... Pokręciła przecząco
głową.
- Nie - powiedziała ledwie słyszalnie. Musiał pochylić się,
żeby ją usłyszeć. - Twój brat umarł, nim dożył sześciu miesięcy.
Alec poczuł, że coś twardego wyrosło mu w krtani.
- Twój ojciec chciał następnego dziecka jak najszybciej, ale
ja nie mogłam. - W jej oczach zalśniły łzy. - Tak się bałam. Nikt
nie potrafił nam powiedzieć, czemu Christian umarł, i nie
wiedziałam, czy to ja popełniłam jakiś błąd... Boże! Tak bardzo go
kochałam.
Stare cierpienie zamgliło jej spojrzenie. Oczyma wyobrazni
Alec zobaczył młodą kobietę borykającą się z rozpaczą po stracie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl