[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kochankowie na europejskim awangardowym filmie, którzy przy każdym kroku sprawdzają
pogodę, siłę wiatru i uczuć.
Rheta przyjechała bardzo poobijanym beżowym volkswagenem.
- Może pojedziesz ze mną - zaproponowałem. - Odwiozę cię tu pózniej i wrócisz prosto
do miasta.
- Dobrze. - Skinęła głową.
Ona również nie chciała psuć nastroju. Oboje wiedzieliśmy, że po południu będzie
musiała pracować w laboratorium, a wieczorem spotka się z Twardzielem Packerem, ale w tej
chwili znalezliśmy się w naszej magicznej przestrzeni, gdzie wszystko było możliwe i nie
obowiązywały żadne prawa.
Shelley niechętnie zrobił miejsce dla Rhety, a ja zapaliwszy silnik, ruszyłem z parkingu
przed restauracją. Włączyłem radio, żeby wypełnić ciszę panującą między nami. Co jakiś czas
patrzyliśmy na siebie z uśmiechem, ale oboje wiedzieliśmy, że więz, która nas łączy, jest
bardzo słaba i wszystko może się skończyć, nim się naprawdę zaczęło. W radiu Nils Lofgren
śpiewał  Slow Dancing .
Droga do New Preston migała nam przed oczyma niczym slajdy w projektorze. Widok
na budynek straży pożarnej w Northville. Drzewa, skały i białe, drewniane domy. Szosa
biegnąca gwałtownie w dół, przysypana liśćmi. Podjazd pod mój dom. Drzwi frontowe. Salon.
Stanęliśmy przy kominku, rozpiąłem Rhecie wełniany płaszcz. Ucałowałem ją w czoło,
pózniej w nos i usta. Po sekundzie wahania odpowiedziała pocałunkiem. Płaszcz osunął się na
podłogę.
- Na tę chwilę czekałem od dawna - powiedziałem cicho.
Popatrzyła mi w oczy. Ogień trzaskał na kominku, a ciepło budzącego się między nami
uczucia wypełniło cały pokój. Rozpiąłem górny guzik bluzki Rhety i zerknąłem na
półprzezroczysty stanik.
- Pan Perkins? - nagle rozległ się głos za nami. Zdumiony poderwałem głowę. Rheta
odsunęła się ode mnie i zapięła guzik. W otwartych drzwiach kuchni stał dziewięcioletni Paul
Denton, którego Carter i armia policjantów szukali od wczoraj. Był blady i przerażony, miał
podrapaną twarz, podarte dżinsy i koszulę, wyglądał jakby nic nie pił i nie jadł od chwili
zniknięcia. Zamrugał oczami, po czym zachwiał się i osunął na wózek z napojami; szklanki,
butelki i słomki do koktajli poleciały na dywan. Uklęknąłem przy chłopcu i uniosłem jego
głowę. Nie stracił przytomności, ale oddychał z trudem i toczył wokół mętnym spojrzeniem,
jakby przeżył ciężki wstrząs.
- Paul? Co cię stało? Gdzie byłeś? - pytałem.
- Panie Perkins - szepnął.
- Rheta - zwróciłem się do dziewczyny. - Zadzwoń po Cartera. Powiedz, żeby przysłali
karetkę. Ten dzieciak wygląda okropnie.
- Panie Perkins - powtarzał chłopiec.
- Nic nie mów. Rheta już dzwoni po policję.
- Tylko nie policję. - Przejęty, kręcił głową. - %7ładnej policji, proszę. Panie Perkins,
bardzo proszę.
Rheta już wykręcała numer.
- Paul, wszyscy zamartwialiśmy się o ciebie na śmierć. Musimy zawiadomić policję.
- Nie! - krzyknął. - Obiecałem, że nie. Machnąłem do dziewczyny.
- Poczekaj chwilę. Jeszcze nie dzwoń. Paul, co obiecałeś? I komu?
Chłopiec zaczął gwałtownie dygotać. Mięśnie miał napięte, z trudem próbował
wydobyć głos z zaciśniętego gardła. Przypominał mi kobietę, którą zabrałem do szpitala po
niebezpiecznym wypadku na drodze do Danbury. Była w podobnym szoku, nie mogła mówić, a
jednak uparcie starała się opowiedzieć mi przebieg zdarzenia.
- Paul, komu to obiecałeś? Kto powiedział, że nie wolno zawiadamiać policji?
Patrzył na mnie wzrokiem szaleńca.
- Nie, żadnej policji, proszę, panie Perkins.
- Nie zatelefonuję po policję. Ale musisz mi powiedzieć, co się stało. Gdzie byłeś?
Kogo spotkałeś?
- Widziałem... ich oboje.
- Kogo? Kogo widziałeś?
- Kryli się w lesie. Było ciemno. Nie wiem, co tam robiłem.
Rheta przyniosła poduszkę i gdy uniosłem głowę dziecka, wsunęła mu ją pod kark.
Układając Paula, spytałem łagodnie:
- Powiedz mi, kto to był? Muszę wiedzieć. Kto się krył w lesie? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl