[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dostrzegł na niebie - wyskakując wysoko w powietrze sypały fosforyzującymi iskrami, rozsiewając
fioletową poświatę.
- Liżydupo, co ty tu robisz? - zapytał Bill.
- Bill! O rany, jak to dobrze cię zobaczyć! - Liżydupa wyglądał w zasadzie tak samo jak podczas
ich poprzedniego spotkania. Jego zmarszczki, ze względu na chłód, były może bardziej
uwydatnione; możliwe też, że włosy wystające spod obszytej futrem kanadyjki stały się mniej
pomarańczowe niż przedtem. Było całkiem prawdopodobne, że na jego twarzy pojawiło się kilka
nowych bruzd. Ale pomijając te zmiany wyryte ręką czasu, diabelskiego kosmetyku, był to ten sam
stary Liżydupa, dawny przyjaciel Billa, człowiek, który z jakiegoś idiotycznego, sobie tylko
znanego powodu, próbował rozpaczliwie udowodnić, że potrafi zdobyć miłość i szacunek swoich
przyjaciół, kawalerzystów kosmicznych lub, gdy to się nie udawało, usiłował przynajmniej
spowodować, żeby się z niego nie śmiali.
Bill splunął w ogień. Fosfor roziskrzył się i zamigotał, lecz Bill był tak zesztywniały, że nawet nie
poczuł, gdy jakaś przypadkowa iskra wylądowała na jego skórze. Po raz pierwszy było mu ciepło i
sucho (ponieważ przezorny Liżydupa tuż przed przybyciem Billa postawił mały dwuosobowy
namiot i nawet przygotował bulgoczący garnek z potrawką, ustawiając go w drzwiach namiotu).
Bill miał mnóstwo pytań i jedno z nich dotyczyło potrawki. Według jego rozumienia w tym
miejscu nie mogło istnieć nic realnego. Nawet Bill nie był prawdziwy. Jego ciało, będące realną
częścią Billa, drzemało gdzieś daleko, miał nadzieję, że w jakimś bezpiecznym miejscu. Komputer
był mistrzem realizmu. Dyktował nie tylko sposób odżywiania się Billa, ale także wygląd i smak
jedzenia, ponieważ kontrolując reakcje jedzącego, mógł nimi tak kierować by uzyskać dowolny,
pożądany efekt. Jeżeli było to prawdą, a nie było powodu, by w to wątpić, skoro Bill widział swe
ciało leżące na składanym łóżku w poczekalni i przez chwilę kręcił się nad nim w niepewności,
dopóki komputer nie wessał go - to w jaki sposób dostał się tutaj Liżydupa i jak mu się udało
wyprodukować coś co przypominało jedzenie?
- Liżydupo - Bill zwrócił się do głupio uśmiechniętego przyjaciela - to nie jesteś naprawdę ty,
powiedz?
- Oczywiście, że to ja - potwierdził Liżydupa, a w jego uśmiechu pojawił się lekki cień niepokoju.
- Nie, to niemożliwe. Musisz być jedną z halucynacji lub konstrukcji wytwarzanych przez
komputer. Bez jego wiedzy nie mógłbyś także ugotować tego żarcia. Jesteś więc tylko jeszcze
jednym zmyślonym wytworem komputera, przysłanym tutaj po to, bym znowu nabrał fałszywej
nadziei, której on mnie potem pozbawi. - Bill pociągnął nosem z żalu nad samym sobą i otarł
grzbietem dłoni kropelkę zwisającą z nosa.
- Nie jestem niczym takim - zapewnił Liżydupa, załamując ręce ze zmartwienia. - Jestem twoim
wielkim przyjacielem, Bill, twoim starym kumplem, wiesz o tym. Powiedz, że wiesz!
- Oczywiście, że wiem, kretynie! - mruknął Bill. - Ale gdybyś był komputerem, który próbuje mnie
oszukać, powiedziałbyś właśnie to, prawda?
- Skąd mam wiedzieć, co bym powiedział, gdybym był komputerem. - Liżydupa rozpłakał się na
głos, wkładając w ten płacz cały ubogi wysiłek intelektualny, na jaki było go stać. Tak naprawdę
chciał tylko, żeby go lubiano. Dlatego wszyscy go nienawidzili. - Nie jestem tym czymś z
komputera, o czym mówiłeś. Jestem mną. Tak mi się wydaje.
- Jeżeli jesteś tobą - sprawdzał Bill - to powiedz mi coś, o czym nie mógłby wiedzieć komputer.
- Skąd mam wiedzieć, co by to mogło być - rozpłakał się Liżydupa. - Ja nie wiem, o czym wie
komputer.
- No tak, ale sam fakt, że jesteś tutaj, znaczy, że komputer wie to, o czym wiesz ty.
- To nie moja wina.
- Wiem o tym. Ale czy ty rozumiesz, co to znaczy? To znaczy, że skoro komputer wie to wszystko,
o czym ty wiesz, to jest tobą.
Liżydupa był wściekły, myślał nad tym, ale wciąż nie potrafił nic zrozumieć.
- Posłuchaj, Bill, czemu byś nie spróbował trochę tej naprawdę fajnej potrawki.
- Zamknij się, ty zmyślona projekcjo komputerowa.
- Nie jestem projekcją, Bill, uwierz mi, ja jestem mną.
- No dobrze. Jeżeli nie mam racji, to nie mam racji. Jak się masz, Liżydupo?
- Całkiem niezle, Bill - uszczęśliwiony Liżydupa zaczął się podlizywać. - Miałem naprawdę kupę
roboty, nim przekonałem wojsko, żeby pozwolili mi ruszyć na ratunek.
- Jak ci się to udało? - zapytał Bill podejrzliwie.
- Oni nie mogli po prostu skreślić cię jako zaginionego podczas patrolu. Nie po tym, jak zacząłem
robić raban.
- To ładnie z twojej strony, Liżydupo. I pozwolili ci zgłosić się na ochotnika?
- Myślę, że po prostu chcieli mnie się pozbyć. Ale pozwolili mi wyruszyć, zjawiłem się tutaj i po
wielu kłopotach znalazłem ciebie.
- Może mi powiesz, w jaki sposób, do cholery, ci się to udało?
- A co to ma za znaczenie? - Liżydupa wcisnął but w lód i nie było mu z tym wygodnie. - Ważne,
żeby teraz cię stąd wydostać.
Bill spojrzał z pewną goryczą na istotę, która była albo jego starym przyjacielem Liżydupa, albo
symulacją komputerową. Stwierdzenie jej tożsamości było naprawdę ważne, ponieważ prawdziwy
Liżydupa mógł mu pomóc, gdy tymczasem komputerowa symulacja Liżydupy mogła tylko zacząć
robić jakieś nędzne sztuczki. W każdym razie to coś nie lubiło, kiedy ktoś przyglądał mu się zbyt
długo. Bill ciężko westchnął.
- Naprawdę myślę, że powinniśmy się stąd ruszyć.
- Powiedz mi najpierw, jak się tu dostałeś. Liżydupa otworzył usta. Właśnie wtedy za plecami
Billa rozległ się jakiś trzask. Dzwięk był niepokojący i niespodziewany. Bill okręcił się, sięgając po
broń, której już nie miał, i zdziwił się cholernie, że bierze się do walki, nie mając nawet ciała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl