[ Pobierz całość w formacie PDF ]

za zabijanie, nieprawdaż?
- Zgadzam się z tobą całkowicie. Są najzwyklejszymi kryminalistami,
którzy powinni stanąć przed sądem. Lea z rosnącą niechęcią patrzyła na
zmieniające się obrazy, przedstawiające zniszczoną maszynę.
- Przynajmniej ten jeden robot - zabójca został zniszczony. Pewnie o
to toczy się tu ta wojna. Piloci tych samolotów starali się powstrzymać te
roboty.
- Starali się. Skąd wiesz, że w tych samolotach byli piloci? One także
mogły być zrobotyzowane.
- Czyste wariactwo. Wojna na prawie nie zamieszkanej planecie, toczona
przez roboty przeciwko robotom, które od czasu do czasu strzelają także do
ocalałych ludzi. To nie trzyma się kupy!
- Być może dla nas nie ma to sensu... Cokolwiek byśmy jednak o tym
sądzili, ta wojna toczy się nadal i nie da się temu zaprzeczyć. Te maszyny
wojenne muszą pochodzić z jakiegoś miejsca na tej planecie.
- Z podziemnych fabryk?
- Być może. Zastanawialiśmy się już przecież nad tym. Musimy poszperać
jeszcze trochę w Miejscu Bez Nazwy. - Nie chcę powiedzieć, że mi brak
Ravna, ale czy uda nam się tam dotrzeć bez niego?
- To będzie trudne, ale nie niemożliwe. Będziemy szli cały czas na
północ, pod osłoną lasu. Mieliśmy okazję zobaczyć, co może się z nami
92
stać, jeśli zostaniemy dostrzeżeni.
- To może lepiej, żebyśmy szli nocą?
- Nie. Bezpieczniej jest za dnia. Bez względu na rodzaj używanych w
tych maszynach detektorów wykorzystujących fale radiowe, promieniowanie
podczerwone, cieplne czy inne, mogą one skutecznie działać również ~ w
nocy, podczas gdy my jesteśmy zależni prawie całkowicie od zmysłu wzroku.
Moje zdolności empatyczne są dobre do unikania tubylców, ale są całkowicie
nieprzydatne do wyczuwania obecności maszyn. Dlatego musimy iść w dzień i
bacznie się rozglądać, wypatrując maszyn wojennych, aby się przed nimi
ustrzec.
Mimo iż niebezpieczeństwo nie minęło i nie opuszczało ich ani na
chwilę, ich marsz okazał się łatwiejszy bez kłopotliwej obecności Ravna.
Zginął, kiedy próbował ich zdradzić... i nie żałowali go. Ich trasa
prowadziła teraz prawie dokładnie na północ. Przez cały czas mieli po
prawej stronie wielkie Jezioro Centralne: Pozostając między drzewami, szli
równoległe do równiny. Z upływem dni spotykali coraz mniej pasących się
zwierząt - przypuszczalnie ze względu na coraz bliższą obecność sprzętu
wojennego. Przynajmniej raz na dzień przelatywały w powietrzu samoloty,
zataczając szerokie łuki, jak gdyby czegoś szukały. Którejś nocy na
horyzoncie toczyła się jakaś bitwa. Odległe eksplozje wstrząsały ziemią i
co chwilę widać było błyski wybuchów spoza obłoków dymu.
Następnego dnia przejechała w pobliżu cała kolumna sprzętu wojennego.
Widzieli jak rozsnuwający się coraz wyżej obłok pyłu przepływa z północy.
Z początku przypominało to burzę piaskową, ale była to przecież trawiasta
równina, a nie pustynia i ta właśnie nienaturalność zjawiska zwróciła ich
uwagę.
- Między drzewa, szybko! - rzucił nagle Brion i ruszył do przodu
dużymi susami. - Tam jest grzbiet wzgórza. Musimy się tam ukryć...
wykorzystać skałę do osłony przed czujnikami, jeśli to jest to, co
podejrzewam.
Rzucił tobołek w dół między skały, a potem pomógł Lei wdrapać się do
góry. Po drugiej stronie znajdowało się dużo otoczaków. Wślizgnęli się pod
jeden z największych, chowając się za nim całkowicie. Brion przesunął
tobołek z metalowym urządzeniem jeszcze niżej, aby ograniczyć do minimum
możliwość jego wykrycia. Potem z płaskich odłamków skalnych ułożył murek,
zostawiając w nim szczeliny, przez które mógłby wyglądać na zewnątrz.
- Słyszę je - powiedziała Lea. - Szczękają i skrzypią. Zbliżają się.
93
Sunące przed kłębami pyłu ciemne sylwetki pojazdów ukazały się ich
oczom. Rosły z każdą chwilą. Był to masywny, potężnie opancerzony i
uzbrojony sprzęt bojowy. Wkrótce ukazały się także mniejsze i bardziej
ruchliwe pojazdy, które otaczały większe ze wszystkich stron. Te siły
osłonowe były wszędzie, jedne torowały drogę wzdłuż brzegu jeziora, a inne
w górę wzgórza. Lea skuliła się w swojej kryjówce, kiedy eskadra
naddzwiękowych odrzutowców przeleciała z hukiem nad ich głowami.
Podążająca za nimi fala dzwiękowa uderzyła w ich kamienny murek i
rozwaliła go. Armada przesuwała się dalej i wkrótce cała równina, jak
okiem sięgnąć, pokryta była sprzętem wojskowym. Zgrzyt metalu był tak
głośny i przenikliwy, że aż uszy bolały. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl