[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gawędziliśmy sobie z rozkoszą, wymienialiśmy poglądy na
temat lektur, najczęściej stojąc w jakimś wnętrzu, w którym
mógłby mieszkać kwakier. Czas płynął, ja się przybliżałam.
 Masz ochotę na drobną pieszczotę?" - pytał mnie lekko, jakby
od niechcenia, a mimo to czule jak dorosły, któremu dziecko
przeszkodziło w zajęciach. Wówczas jego dłoń odchylała moje
majtki i dwa palce, albo i cztery, wywoływały mój bolesny,
krótkotrwały okrzyk, spowodowany zarówno dławiącym
zaskoczeniem, jak i rozkoszą. On także okazywał przeżywaną
rozkosz, gdy napotykał już wilgotne wejście. Nie szczędziliśmy
sobie ani pieszczot, ani pocałunków. Miał zamaszyste ruchy.
Jeśli leżałam, odchylał prześcieradło i równocześnie muskał moje
piersi od jednego boku do drugiego; mogłam leżeć wyprostowana
i nieruchoma na plecach,
gdy jego dłoń omiatała mnie całą jednym ruchem, jak gdybym
była tylko szkicem. Gdy przychodziła moja kolej, by się nim
zająć, z drobiazgowością odkrywałam jego ciało, ze szczególną
uwagą badając wszelkie zakamarki: za uchem, w pachwinie, pod
pachą, bruzdę między pośladkami. Szukałam nawet wgłębień
linii w jego w na wpół otwartych dłoniach. Przez cały czas tej gry
wstępnej myślałam sobie, jakże cudownie będzie za chwilę,
kiedy on zdecyduje się wreszcie mnie obrócić i wziąć tak, jak
lubię, od tyłu, że schwyci moje wypięte pośladki, by je
przyciskać nagłymi i dzwięcznymi ruchami do swojej miednicy.
Szczególnie lubię, gdy pyta wchodzi we mnie niemiarowo; jedno
nieco żywsze uderzenie na trzy albo cztery wywołuje za-
skoczenie, stanowi niespodziankę, która wprawia mnie w
zachwyt. Upaja. Mimo to tylko wyjątkowo odczuwałam rozkosz
równie intensywną, jak wtedy, gdy palce otwierały sobie drogę.
Wówczas zaczynałam myśleć, że następnym razem będzie lepiej,
mościłam się w tym oczekiwaniu i jeśli zachodziła taka potrzeba,
zajmowałam się forsowaniem zamkniętych drzwi albo
odbierałam lekcję moralności.
Wcześniej miałam związek z autorem nieudanych fotografii
wykonanych w moim biurze. Umawiał się ze mną albo w hotelu
w dzielnicy Gobelins, albo w niezajmowanym mieszkaniu,
którego użyczali mu znajomi, niedaleko Gare de l'Est, w
nieprzytomnych godzinach dla kogokolwiek, kto uprawia jakiś
zawód uzależniony w najmniejszym choćby stopniu od godzin
biurowych: pomiędzy jedenastą i południem oraz miedzy wpół
do czwartej i wpół do piątej... Już w przed-
dzień czułam zdenerwowanie w naj wrażliwszych częściach
swojego ciała poddawanych wstrząsom metra, w czasie gdy
wyobrażałam sobie nasze spotkanie. Odczucie to mogło być tak
przejmujące, że niekiedy wolałam wysiąść kilka stacji wcześniej
i odprężyć się, idąc piechotą. Mężczyzna ten lizał mnie w sposób
niezrównany - jego język doprowadzał niemal do omdlenia,
rozdzielał starannie wszystkie fałdki mojego sromu, potrafił
zataczać kółeczka wokół łechtaczki, a potem dookoła otworu
wykonywał szerokie liznięcia, jak to robią młode pieski.
Potrzeba, by w końcu facet wsunął we mnie swój członek,
stawała się nieodparta. Gdy wreszcie we mnie wchodził, równie
łagodnie i dokładnie przeszukując wszystkie zakamarki, moja
rozkosz nie mogła dorównać uczuciu, które towarzyszyło
narastaniu pożądania.
Ze względu na konieczność dojazdów, których wymagały te
spotkania w krótkich odstępach czasu, zdarzało się, że się
mijaliśmy. Czekając na niego, leżałam wyciągnięta na łóżku, ze
spuszczonymi nogami, z chętką boleśnie tkwiącą pomiędzy
udami jak klin, który nie pozwala ich złączyć. Miałam wrażenie
ucisku, który wydawał mi się nie do pokonania, przeszkadzał w
wykonywaniu codziennych czynności, takich jak powrót do
biura, telefonowanie, podejmowanie decyzji w sprawach
ważnych i nieważnych. Jakżebym mogła, jak gdyby nigdy nic, aż
do następnego spotkania prowadzić normalne życie? Dojmujące
pożądanie sprawia, że jestem jak drewniana kukiełka, którą
pozostawiono z rozrzuconymi, sztywnymi rękami i nogami,
niezdolną do poruszania się samodzielnie. Na szczęście taka
astenia, która zawsze na mnie czyha, mniej lub bardziej
obsesyjna zależnie od okoliczności, nie trwa długo. Drzwi do
biura stanowią zawsze - niezależnie od moich intencji -
doskonale szczelną przegrodę i zawsze mogę mieć wilgotne
krocze (czy też dopiero co przeżyć jakiekolwiek wydarzenie), i
mam przecież tę szczęśliwą zdolność zapamiętywania się z taką
samą łatwością w pracy.
Czy kiedykolwiek przyszłoby mi do głowy, żeby napisać tę
książkę, którą otwiera rozdział zatytułowany  Liczba", gdybym
nie miała doświadczenia niewielkiego satelity, który raptem
opuścił orbitę, gdzie utrzymywała go sieć koneksji, dziś już
niemających nad nim żadnej władzy? Opuszczanie orbity
przebiegało dwuetapowo. Najpierw, od czasu do czasu, zdarzało
mi się coraz częściej nie doznawać zadowolenia i dążyć do niego
z coraz większym uporem. Podniecenie mogło osiągać bardzo
wysoki stopień. Oznakami, które brałam za pewne przejawy
całkowitej rozkoszy, były: zimne wargi i gęsia skórka (pózniej
wrócę jeszcze do tych odczuć, opisując je w sposób bardziej
szczegółowy). Jeżeli, jak to się coraz częściej zdarzało, wszystko
kończyło się zbyt szybko, zamiast oczekiwanego spełnienia
pojawiała się przede mną przeszkoda nie do pokonania. Za
każdym razem, kiedy partner odsuwał się ode mnie, a ja
zwierałam uda, tak samo uparcie jak wówczas, gdy pracując nad
jakimś artykułem, staram się trafnie opisać dany obiekt,
usiłowałam określić, co czuję, i nie mogłam znalezć właściwego
słowa. W jaki sposób
mogłabym nazwać to wyjątkowe odczucie? Oto pytanie, które
sobie zadawałam. Chodziło o swego rodzaju nienawiść - tego
byłam pewna - odczuwaną w stosunku do mężczyzny, który
znajdował się obok mnie, chociaż oczywiście niezależną od
uczucia, jakim go skądinąd darzyłam. Nienawiść wszakże
wypełniała mnie równie całkowicie, jak stopiony metal
przyjmuje kształt odlewu. Jako że uparcie usiłowałam ją na swój
użytek opisywać, pamiętam, że porównywałam czasami z
pewnego rodzaju rzezbą: hermetyczną kostką Tony'ego Smitha.
Na szczęście, podobnie jak owo uczucie duszności, które mnie
ogarniało po każdym nieudanym spotkaniu, ale nie trwało dłużej
niż powrót do domu taksówką lub metrem, ta żywiołowa
nienawiść nie przekraczała ram czasowych odruchu, który wiódł
mnie do umywalki. I wydaje mi się, że to właśnie wtedy,
wycierając sobie krocze ręcznikiem, po raz pierwszy
pomyślałam, że trzeba by opowiedzieć o tym wszystkim całą
prawdę.
Przez okres, który trwał trzy, może cztery lata, i który odpowiada
temu, co uważam za etap drugi, moje stosunki seksualne stały się
rzadsze, a kiedy już dochodziły do skutku, wyglądały mniej
więcej tak, jak to właśnie opisałam. Zdarzało mi się również
spędzać samotnie w Paryżu całe letnie tygodnie za dnia wypeł-
nione pracą, a w nocy skracane zarówno przez upał, jak i przez
klasyczne rozterki. Wtedy to wyjęłam spod sterty bielizny ten
wibrator, który podarowano mi wiele lat wcześniej i którym
nigdy się nie posługiwałam. Ma on dwie funkcje do wyboru i
dwie różne prędkości. Zakończony jest główką laleczki z
gwiazdą na czole, przy czym włosy na główce tworzą zgrubienie
od-
powiadające fałdowi napletka. Główka obraca się dookoła,
zataczając szersze lub węższe kręgi, podczas gdy coś w rodzaju
niewielkiego dzika pojawia się w połowie wysokości cylindra, i
wysuwa i chowa na zmianę, w miarę szybko, bardzo długi język,
drażniąc nim łechtaczkę. Kiedy tylko posłużyłam się tym na-
rzędziem, natychmiast przeżyłam orgazm: bardzo długi spazm,
doskonale dający się zidentyfikować i zmierzyć, i wcale przy tym
nie musiałam sobie niczego wyobrażać. Przeżyłam to bardzo
mocno. Orgazm, i to nawet orgazm najwyższej jakości, można [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl