[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szaleniec mruknął coś i pokręcił przecząco głową.
%7łołnierze odepchnęli go. Był tak słaby, że zaraz upadł.
Dowódca wzruszył ramionami.
 Niegrozny. Informacja była fałszywa, tu nie ma broni.
Spojrzał na kobiety i widać było, jak nad czymś się zastanawia. Odwrócił się do swoich
ludzi.
 Jeśli któryś z was ma na nie ochotę, są wasze.
Szaleniec leżał nieruchomo i słuchał krzyków gwałconych kobiet. Czuł, że powinien
podnieść się i jakoś im pomóc, ale nie miał siły, by się poruszyć, a poza tym śmiertelnie bał
się żołnierzy. Chciał żyć. Musiał żyć, jeśli chciał dopiąć swego i osiągnąć cel wędrówki.
W końcu żołnierze Heroda odjechali i członkowie sekty zaczęli z wolna powracać.
 Co z kobietami?  spytał szaleniec.
 Nie żyją.
Ktoś sięgnął po świętą księgę i zaczął odczytywać z niej zawodzącym głosem słowa o
zemście, prawości i karze zesłanej przez Pana.
Znajdujący się pod wpływem wstrząsu szaleniec zrazu popadł w apatię, a potem zasnął.
Rano opuścił sektę, gdyż szlak jej wędrówki, jak twierdził, nigdy nie zaprowadziłby go
do Nazaretu.
Podążając rzymskimi traktami przechodził przez wiele miast  Philadelphię, Gerasę,
Pellę i Scythopolis.
Zaczepiał każdego napotkanego podróżnika, by zadać jedno i zawsze to samo pytanie:
Gdzie leży Nazaret?
Chciał być pewny, że znajduje się w drodze do Nazaretu.
Czasem częstowano go, czasem obrzucano kamieniami i przeganiano. Inni jeszcze
prosili go o błogosławieństwo. Nigdy nie odmawiał, kładł na nich swe dłonie i przemawiał w
dziwnym, obcym języku. W zamian otrzymywał jedzenie.
W Pelli uleczył niewidomą kobietę.
Jordan przebył po rzymskim wiadukcie. Podążał wciąż na północ: do Nazaretu.
Przez cały ten czas nie miał większych kłopotów z ustaleniem kierunku wędrówki, tru-
dniej było zmusić się do marszu.
Stracił wiele krwi, jadł niewiele. Zwykłe szedł naprzód tak długo, aż nogi odmawiały
posłuszeństwa. Padał wtedy i leżał dopóki nie wróciła mu świadomość lub, jak zdarzało się
coraz częściej, nie znalazł go ktoś gotów wspomóc jego ciało kwaśnym winem lub chlebem.
Po incydencie z żołnierzami Heroda stał się bardziej ostrożny i zawsze teraz podróżo-
wał sam, nie przyłączając się do żadnej spośród licznie napotykanych sekt.
Czasem pytano go:
 Czy jesteś prorokiem, na którego czekamy?
Potrząsał wówczas głową i powtarzał:
 Szukam Jezusa. Szukam Jezusa.
Białe miasto składało się głównie z jednopiętrowych i parterowych domów budowa-
nych z kamienia i surowej cegły. Wzniesione zostało wokół rynku, do którego frontem stała
stara, prosta synagoga. Siedzieli przed nią i rozmawiali starcy ubrani w ciemne szaty, z
zawojami na głowach.
Miasto było zamożne i czyste i dzięki rzymskiemu prawu miało się z roku na rok coraz
lepiej. Tylko paru żebraków kręciło się po ulicach, a i oni byli dobrze odżywieni. Ulice
wznosiły się i opadały, wiodąc po wzgórzach, na których miasto ongiś powstało. Były to
kręte, ciche i cieniste uliczki, niemal o wiejskim charakterze.
W powietrzu unosił się wszechobecny zapach świeżego drewna i zewsząd dochodziły
odgłosy prac stolarskich, jako że miasto sławne było ze swych świetnych cieśli. Leżało na
skraju wyżyny Jezrael, blisko szlaku handlowego łączącego Egipt z Damaszkiem i wozy
kupieckie zawsze opuszczały je pełne owoców pracy jego rzemieślników.
Miasto nazywało się Nazaret.
Szaleniec trafił do celu swej pielgrzymki.
Mieszkańcy spoglądali na niego podejrzliwie, gdy wlókł się w kierunku rynku. Mógł
być wędrownym prorokiem, mógł być opętany przez szatana. Mógł być żebrakiem lub na
przykład członkiem sekty zelotów, którym nie zapomniano nieszczęścia sprowadzonego na
Jerusalem czterdzieści lat wcześniej. Lud Nazaretu niechętny był buntownikom i fanatykom.
%7łycie płynęło tu spokojnie, wygody były w cenie, a okupacja rzymska tylko przydała miastu
świetności.
Gdy mijał grupki stojących przy straganach ludzi, wszyscy cichli i czekali, aż przejdzie.
Kobiety ciaśniej otulały się grubymi, wełnianymi szalami, a mężczyzni, chcąc uniknąć przy-
padkowego nawet kontaktu z obcym, owijali się w bawełniane płaszcze. Normalnie zaraz
zainteresowaliby się, jaki to interes sprowadza przybysza i spróbowaliby szczęścia w jakimś
handlu, ale przenikliwość spojrzenia, ruchliwość jego twarzy i ostrość rysów, tak nie pasujące
do mizernej postury, kazały traktować obcego z niejakim szacunkiem i trzymać się na dy-
stans.
Gdy przybysz doszedł na środek rynku, zatrzymał się i rozejrzał. Z wolna zdawał się
zauważać ludzi. Zamrugał i przesunął językiem po wargach.
 Czy to Nazaret?  spytał przechodzącą obok kobietę.
Głos miał łagodny, słowa wymawiał starannie.
 Tak  przytaknęła i przyspieszyła kroku.
Przez plac przechodził mężczyzna w wełnianej szacie w czerwone i brązowe paski. Na
czarne, kręcone włosy nałożona była czerwona mycka. Twarz miał pulchną, serdeczną.
Szaleniec zaszedł mu drogę i zatrzymał.
 Szukam cieśli.
 Wielu jest cieśli w Nazarecie. To jest miasto cieśli! Sam jestem cieślą  mężczyzna
był wyraznie w dobrym humorze i miał ochotę porozmawiać.  Jak mogę ci pomóc? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl