[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nazwała swój obraz bardzo prosto.  Morze . Rzeczywiście ono było głównym
bohaterem pejza\u, jednak prababka Bennetta musiała ustawić sztalugi w miejscu, którego
Hannah jeszcze nie znała. Na pierwszym planie widać było poszarpane skały stopniowo
przechodzące w łagodniejsze zbocze. Dopiero za rumowiskiem kamieni bielała wąska nitka
pla\y, odcinająca się ostro od szafirowej wody. Niebo było pogodne, ale na horyzoncie
zaczynały zbierać się cię\kie chmury. W powietrzu, zamglonym wodną parą z rozbijających
się fal, czuć było wzbierający niepokój. Hannah musiała przyznać, \e malarce udało się oddać
potęgę i grozę \ywiołu.
I pomyśleć, \e takie dobre płótno przele\ało całe wieki w zapomnianym kufrze, a\
Bennett je znalazł. Ledwie powstrzymała się, by nie dotknąć złoconej ramy, której dotykały
jego dłonie. Kto wie, pomyślała, czy Bennett nie odnalazł w tej scenie części samego siebie?
- Interesujące ujęcie tematu, prawda? Mę\czyzna, który stanął za nią, mówił po
francusku z lekkim akcentem. Kontakt został nawiązany.
- Tak. Malarka pokazała wielki talent. Mówiąc to, Hannah upuściła muzealną
broszurę.
Gdy się po nią schylała, uwa\nie rozejrzała się wokół. Obok nich nie było nikogo,
mogła więc mówić swobodnie.
- Mam informacje.
- Proszę mi je przekazać.
Odwróciła się do niego z takim uśmiechem, jakby rozmawiali na temat obrazu.
Mę\czyzna był śniady, niezbyt wysoki, nie miał \adnych blizn. Wyglądał na pięćdziesiąt lat,
ale Hannah wiedziała, \e mógł być du\o młodszy. W tym fachu ludzie starzeją się wyjątkowo
szybko.
- Charakter moich informacji wymaga, \ebym przekazała je bezpośrednio
człowiekowi, który mi płaci.
- To wbrew zasadom organizacji.
- Wiem. Przypominam jednak o tym, co mogło się stać pół roku temu. Wtedy wszyscy
działali zgodnie z regułami. Ja je złamałam i dzięki temu zaoszczędziłam organizacji,
nazwijmy to, wstydu. Nie przypominam sobie, \eby ktoś miał potem do mnie pretensje.
- Mademoiselle, ja tylko przekazuję wiadomości.
- Wobec tego proszę słuchać. - Zrobiła pauzę i przeszła do kolejnego obrazu. Przez
chwilę oglądała go w milczeniu, po czym podniosła rękę, jakby chciała pokazać swemu
rozmówcy interesujące połączenie barw. - Mogę swobodnie poruszać się po całym pałacu.
Nie przeszukiwano ani mnie, ani moich rzeczy. Dysponuję schematem systemu
bezpieczeństwa i planem posterunków pałacowej stra\y. To samo odnosi się do Centrum
Sztuki.
- Doskonale. To się na pewno przyda.
- Dlatego przeka\ę je osobiście człowiekowi, który mi płaci.
- Jest pani opłacana przez organizację.
- Na której czele stoi ten człowiek. Takie są moje zasady, monsieur. - Twarde
spojrzenie, które mu posłała, szło w parze z chłodnym uśmiechem. - Nie jestem głupia.
Doskonale rozumiem, \e organizacja ma swoje cele, podobnie jak ja mam swoje. Byłoby mi
niezmiernie miło, gdyby udało się nam je połączyć. Ku obopólnej satysfakcji. Spotkam się
tylko i wyłącznie z osobą, która stoi na samym szczycie. Proszę dopilnować, \ebym nie
musiała zbyt długo czekać.
- Ci, którzy pną się na szczyt, mogą łatwo spaść w przepaść. Wystarczy jeden
fałszywy krok, i...
- Ja nie robię fałszywych kroków. Proszę przekazać moją... prośbę. Moja obecna
wiedza jest wiele warta. To, czego dowiem się niebawem, będzie bezcenne. Oto próbka
moich mo\liwości... - Dyskretnie upuściła broszurę, lecz tym razem jej nie podniosła. -
Bonjour, monsieur.
Skinęła lekko głową i ruszyła w stronę wyjścia. Była w pełni świadoma, \e jeśli jej
\ądanie zostanie spełnione, osiągnie wreszcie cel. Jeśli zaś nie, najprawdopodobniej zostanie
zabita. Wzięła kilka głębokich, spokojnych oddechów. Kiedy ju\ odzyskiwała panowanie nad
sobą, naprzeciw niej jak spod ziemi wyrósł Bennett.
Na moment jej serce przestało bić. Za to mózg pracował na zdwojonych obrotach,
podsuwając mnóstwo dramatycznych pytań. Wrobili ją? Posłu\yli się nią, \eby wywabić
Bennetta? A mo\e Deboque uderzył gdzie indziej, a on przyszedł, \eby jej o tym powiedzieć?
W ułamku sekundy oddaliła te domysły, uznając je za niedorzeczne. To, \e spotkali
się w muzeum, jest czystym zbiegiem okoliczności. I tak ma szczęście, \e Bennett zjawił się
w chwili, gdy najwa\niejsza sprawa została załatwiona.
- Mam nadzieję, nie masz nic przeciwko towarzystwu? - odezwał się pierwszy.
- Oczywiście, \e nie!
Nie była pewna, czy łącznik był jeszcze w sali, ale na wszelki wypadek postanowiła
się nie odwracać. Uśmiechnęła się niepewnie, gdy\ bodaj pierwszy raz w \yciu nie wiedziała,
jak się zachować. Od kilku dni oboje starannie unikali swego towarzystwa, więc sytuacja była
niezręczna. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl