[ Pobierz całość w formacie PDF ]

policji, jak i jako ksiądz. - Kiedy usłyszała syreny, w pierwszej chwili pomyślała, że to
ambulans przyjeżdża do szpitala. Nie będzie więc sama. Nie spuszczała z niego wzroku. -
Mogę ci pomóc.
- Pomożesz mi. - Był to zaledwie szept. Pytanie i błaganie zarazem.
- Tak. - Chociaż ręka jej drżała, uniosła ją i położyła na jego dłoni. Jej palce musnęły
jedwab humerału.
Drzwi trzasnęły za nimi, ale żadne się nie poruszyło.
- Zabierz od niej łapy, Roderick. Zabierz łapy i odsuń się.
Zciskając dłoń Rodericka, Tess odwróciła się i zobaczyła Bena nie dalej niż parę
kroków za nimi - z rozstawionymi szeroko nogami składał się do strzału. Obok niego, po
lewej stronie stał Ed w takiej samej pozycji. Syreny wciąż wyły, światła błyskały, kiedy
samochody wjechały na parking.
- Ben, nic mi nie jest. - Lecz on nie patrzył na nią. Ani na chwilę nie spuszczał wzroku
z Rodericka. Tess dostrzegła w jego oczach to zródło gwałtowności, które do tej pory starał
się zdusić. Wiedziała, że jeśli się odsunie, on straci panowanie nad sobą. - Ben,
powiedziałam, że nic mi nie jest. On potrzebuje pomocy.
- Zejdz z drogi.
Gdyby był pewien, że Roderick nie jest uzbrojony, to ruszyłby do przodu. Ale Tess
użyła swego ciała jako tarczy.
- Już po wszystkim, Ben.
Dając wymowny znak ręką, Ed ruszył w stronę Rodericka.
- Muszę cię zrewidować, Lou. Potem założę ci kajdanki i zabiorę na posterunek.
- Tak. - Oszołomiony, posłusznie uniósł ręce. - Takie jest prawo, prawda, pani doktor?
- Tak. Nikt ci nie zrobi krzywdy.
- Masz prawo nic nie mówić - zaczął Ed, kiedy usunął odznakę policyjną z płaszcza
Rodericka.
- W porządku, rozumiem. - Kiedy Ed założył mu kajdanki, Roderick zwrócił się do
Logana: - Ojcze, czy przyszedłeś, aby mnie wyspowiadać?
- Tak. Chcesz, abym poszedł z tobą? - Mówiąc to, Logan położył dłoń na dłoni Tess i
ścisnął ją.
- Tak. Jestem taki zmęczony.
- Wkrótce będziesz mógł odpocząć. Chodz teraz z nami, a ja pózniej cię
wyspowiadam.
Z pochyloną głową, ruszył między Edem a Loganem.
- Pobłogosław mnie, Ojcze, ponieważ zgrzeszyłem.
Ben zaczekał, aż go minęli. Tess stała cały czas w tym samym miejscu, patrząc na
niego bez słowa. Nie była pewna, czy jeśli się poruszy, nogi nie odmówią jej posłuszeństwa.
Zauważyła, jak Ben zabezpiecza broń i wkłada ją do kabury: w kilku krokach pokonał
dzielącą ich przestrzeń.
- Nic mi nie jest. Nic mi nie jest - powtarzała bez końca, kiedy tulił ją do siebie. - On
wcale by tego nie zrobił. Nie potrafiłby.
Ben odsunął ją od siebie, zdjął z jej szyi szarfę i rzucił daleko w zaspę śnieżną.
Przesunął rękoma po szyi Tess, by upewnić się, że naprawdę nic się jej nie stało. Mogłem cię
utracić.
- Nie mogłeś. - Znowu przytuliła się do niego. - On wiedział. Wydaje mi się, że on
przez cały czas wiedział, iż ja mogę go powstrzymać.
- Kiedy wreszcie zaczęły napływać łzy ulgi, zacisnęła ręce wokół niego.
- Problem polega na tym, że tego wcześniej nie zrobiłam. Ben, nigdy nie byłam tak
bardzo przerażona.
- Stałaś między nami i blokowałaś mnie.
Pociągając nosem, odsunęła się, ale tylko na tyle, aby odnalezć drogę do jego ust.
- Chroniłam pacjenta.
- On nie jest twoim pacjentem.
Musiała zaryzykować, że jej nogi utrzymają ją jeszcze przez jakiś czas. Odsuwając się
o krok, spojrzała mu w twarz.
- Ależ jest. I jak tylko skończycie papierkową robotę, zacznę z nim testy.
Chwycił ją za przód płaszcza, ale gdy dotknęła ręką jego twarzy, z rezygnacją przytulił
do niej policzek.
- Cholera. Cały drżę.
- Ja również.
- Chodzmy do domu.
O tak.
Mocno objęci ruszyli w stronę samochodu. Siedząc już w środku, znowu się do niego
przytuliła. Zauważyła, że Ben przejechał przez krawężnik, ale tego nie skomentowała. Jeszcze
nigdy nie czuła się tak pewnie i tak bezpiecznie.
- Gliniarz mordercą.
- On jest chory. - Tess splotła palce z palcami jego dłoni.
- Przez cały czas wyprzedzał nas o jeden krok.
- On cierpi. - Zamknęła na chwilę oczy. %7łyła. Tym razem nie zawiodła. - Zamierzam
mu pomóc.
Przez chwilę milczał. Będzie musiał z tym żyć, z jej potrzebą niesienia pomocy. Może
któregoś dnia uwierzy, że zarówno miecz, jak i słowa mogą wymierzać sprawiedliwość.
Hej, pani doktor.
Taa?...
- Czy pamięta pani, jak mówiliśmy o ucieczce na kilka dni?
- Tak. - Wzdychając, wyobraziła sobie wyspę z palmami i wspaniałymi kwiatami
pomarańczy. - O tak.
- Myślę, że przyszła na to pora.
- Ile mi dajesz czasu na spakowanie?
Roześmiał się, ale nadal podrzucał nerwowo klucze w dłoni.
- Myślałem o tym, byśmy na jakiś czas pojechali na Florydę. Chcę, abyś poznała moją
matkę.
Powoli, jakby uważała, że są takie sytuacje, kiedy rozwaga jest ważniejsza od
entuzjazmu, uniosła głowę i spojrzała na niego. Uśmiechnął się do niej. Słowa nie były
potrzebne, teraz wiedziała już wszystko.
- Bardzo chętnie poznam twoją matkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl