[ Pobierz całość w formacie PDF ]
3 listo-pada 1736 roku.
Statek ów był prawie nowym, miał na po-kładzie czternaście dział i znaczną osadę. %7łe-gluga odbywała się
bardzo powoli, gdyż wiatry przeciwne utrudniały pływ jego. Nakoniec dnia 14 listopada gwałtowny wicher
rzucił okrętem na ławicę piaskową, odległą od lądu o pół mili i spód roztrzaskał; znajdowano się wtedy u po-
łudniowego cypla wyspy Anticosti, leżącej na-przeciwko ujścia rzeki świętego Wawrzyńca.
W chwili tego nieszczęścia panowało wielkie zamieszanie na pokładzie. Wszyscy, kapitan, majtkowie i
podróżni stracili prawie zmysły. Starszy tylko nad armatą miał tyle przytomno-ści, że pochwycił kilka strzelb,
baryłkę prochu i skrzynkę ładunku. Zaczęto spuszczać szalupę na wodę, mogła ona objąć przeszło dwadzieścia
osób, lecz w pośpiechu zapomniano przymoco-wać utrzymujących ją sznurów. Lina na przo- dzie zerwała się w
chwili spuszczania, łódz przechyliła się raptownie, a wszyscy w niej będący znalezli śmierć w bezdniach
morskich.
Przygody żeglarzy. 11
Po długich i daremnych usiłowaniach zdo-łano nareszcie dzwignąć i osadzić szalupę na morzu; lecz była
tak mocno uszkodzoną, że woda wdzierała się do środka; przytem gwałto-wna nawałnica dopełniła miary
nieszczęścia; deszcz lał jak z cebra, a rozhukane morze tak silnie miotało statkiem, że rozbitki stracili wszelką
nadzieję ocalenia.
Widząc oczywistą śmierć przed sobą, Cre- spel udzielił wszystkim ogólnego rozgrzeszenia i śpiewał nad
nimi psalmy za konających; po-czerń pomodliwszy się sam, obwinął w płaszcz i czekał spokojnie zakończenia
tej katastrofy.
Jednakże nie przyszło do ostatecznej zguby; właśnie wściekłość bałwanów ocaliła szalupę; ogromna fala,
porwawszy ją na grzbiet, z szyb-kością błyskawicy poniosła ku brzegowi i aż na ląd rzuciła; a chociaż niejeden
doznał szwanku, przecież nikt nie utracił życia. Któryś z majt-ków pochwycił linę szalupy w chwili, gdy ją fale
napowrót porwać miały i tym sposobem ocalił statek, mający wszystkim pózniej oddać niemałe usługi.
Skoro rozbitki przypatrzyli się dobrze miej-scu, na które ich morze wyrzuciło, poznali, że się nie znajdują
na wyspie Anticosti, ale na in-nej ławicy, oddzielonej od lądu wąskim kana-łem; nie bez niebezpieczeństwa
powiodło się im przebyć tę głęboką cieśninę, a przeniesienie rze-
czy niezmiernie utrudniło przeprawę. Kiedy już znajdowali się w bezpieczeństwie, rozpalili ogni-sko, żeby się
rozgrzać, lecz nie było to tak ła-two, bo o tym czasie zima już tutaj potężnie panuje. Wyspa Anticosti leży
wprawdzie pod tym samym stopniem szerokości północnej, co miasteczko Bochnia w Galicji, ale klimat jej jest
tak surowym, jak u nas w północnej Szwe-cji. Wiatry północno-wschodnie napędzają tu od początku jesieni
takie masy kry od biegunów, że zima zaczyna się wcześniej, trwa dłużej i jest daleko, ostrzejszą, aniżeli byćby
powinna. Z tego też powodii wyspa ta, rozległa na 115 mil kwadratowych, zamieszkałą jest w tera-zniejszych
czasach przez kilka zaledwie rodzin; w owej jednak epoce, kiedy się na niej rozbił Crespel, żywa dusza nie
znajdowała się na niej. Gęste bory, bagniska, niziny zarosłe wrzosem
i nagie skały, o które roztrącały się spienione fale, nadawały posępne i przerażające wejrzenie tej pustej
krainie.
Po południu, kiedy morze uspokoiło się nieco, jeszcze sześć osób dostało się do lądu; na po-kładzie było
oprócz tych, siedmnastu. Rozbitki na wyspie nie mieli najmniejszej odrobiny ży-wności, cała ich nadzieja
spoczywała w zapa-sach okrętowych. Trzeba było koniecznie do-stać się napowrót do statku, a uszkodzona sza-
lupa nie mogła utrzymać się na wodzie, prze-
ir
dewszysłkiem więc wzięto się do jej naprawy. Na tej robocie zeszło do nocy. Mróz dotkliwy, pomimo
rozpalonych ognisk, tak dokuczał bie-dakom, iż sądzili, że do rana nie wytrzymają; pozostali przy okręcie byli
przynajmniej pod dachem i mieli pościel.
Nad ranem morze uspokoiło się zupełnie; na-tychmiast dwóch majtków wsiadło w czółno
i popłynęło do okrętu. Wkrótce powrócili stam-tąd szczęśliwie i przywiezli z sobą narzędzia ciesielskie,
smołę, topory i żagle. Z ostatnich rozbito duży namiot dla zasłonięcia się od wi-chru .śniegu, który ostatniej
nocy spadł wyżej łokcia. Następnie zgłodniała rzesza posiliła się żywnością, przywiezioną z okrętu, ale obcho-
dzono się z nią oszczędnie, ażeby na jak naj-dłuższy czas wystarczyć mogła.
Każdy z uratowanych otrzymał sześć łutów solonego mięsa, nieco buljonu i trochę jarzyn. Przez dzień
następny pracowano nad sporzą-dzeniem szalupy; drzewa dostarczył im las są-siedni, a kiedy statek był gotów,
zgromadzili się wszyscy na naradę, gdzie się obrócić.
Na okręcie znajdowało się wprawdzie zapa-sów na dwa miesiące, lecz na nieszczęście suchary podczas
rozbicia całkiem rozmokły, a reszta pokarmów była popsutą. Po obliczeniu okazało się, że przy największej
oszczędności żywności nie wystarczy na dłużej jak na sześć
tygodni; jeżeliby przed upływem tego czasu nie udało się rozbitkom opuścić wyspy, lub Bóg im nie zesłał
ratunku, śmierć głodowa groziłaby wszystkim.
W tej porze roku prawie nigdy okręty eu-ropejskie nie przepływały koło wyspy, zatem trudno było się
spodziewać ratunku od ludzi. Mróz, śnieg, głód, niewygody i choroby sprzy-sięgły się na nieszczęśliwych
rozbitków. Znieg padał dzień i noc i pokrył wszystko białym ca-łunem; mniejsze strumienie zamarzły, a wzdłuż
brzegów ukazywały się gęste kry, pędzone od północnego bieguna; ta ostatnia okoliczność naj-bardziej trwożyła
osadę, gdyż lękali się, aby zamarzające przy brzegu morze nie oddzieliło ich wkrótce od całego świata; trzeba
więc było coś postanowić jak najprędzej. Na odbytej na-radzie Crespel zaproponował, aby udać się do Mingan,
osady francuskiej zimowej, położonej na południowo-wschodnim brzegu Labradoru; ażeby się tam dostać,
należało opłynąć całą wy-spę Anticosti i przebyć kanał na dwanaście mil szeroki.
W chwili odjazdu, ważna zaszła przeszkoda. Szalupa i małe czółno nie mogły pomieścić wię-cej ludzi jak
trzydzieści, wszystkich zaś razem było pięćdziesiąt cztery. Powstał spór, który Crespel starał się załagodzić,
radząc, aby część odpły-nęła, zostawiwszy więcej niż połowę żywności
/
pozostałym, a gdy się uda szczęśliwie dostać do osady francuskiej, żeby wysiali stamtąd okręt z pomocą swym
opuszczonym współbraciom. Rady tej nie chcieli usłuchać ci, którym zale-żało na jak najprędszem opuszczeniu
wyspy. Wkońcu jednak, kiedy ich zapewnił, że jak tylko doprowadzi szalupę do miejsca przezna-czenia,
natychmiast sam po nich powróci, zde-cydowało się 24 osób pozostać na wyspie Anti-costi.
Przed odjazdem franciszkanin odprawił ofiarę Mszy świętej. Przemoczone szaty kapłańskie wy-suszono
przy ogniu; potem mial wzruszające kazanie, w którem napominał rozbitków, aby z wytrwałością znosili
dopuszczenie Boże i mieli ufność w nieskończonem miłosierdziu Stwórcy. Kiedy nadeszła chwila odjazdu,
wszyscy zalali się łzami i żegnali się wśród głośnego łkania
i nie dziw, bo to było dla niejednego ostatniem pożegnaniem; mało który miał zobaczyć swych braci.
Pozostali przeprowadzili na brzeg odjeż-dżających i stali na nim, dopóki im z oczu nie znikli.
Dnia 27 listopada oba statki opuściły wyspę Anticosti; w szalupie znajdowało się siedmnastu, w bacie
piętnastu; przez pierwsze dni pogoda
i wiatr sprzyjały żeglarzom, mróz tylko doku-czał im nieznośnie, a przytem skąpa ilość ży-wności nie
wystarcza'a na utrzymanie sił i cie-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]