[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zagłuszyło jego głos, więc jeśli nawet Joseph Smith jeszcze coś dodał, to nie dane jej
było tego usłyszeć.
- Ojej, Constance. - Harriet, objęła ją. - Będziesz miała ciekawą podróż do Hastings
House, by nazwać rzecz oględnie.
Constance przytuliła się do swej byłej chlebodawczyni.
- Będę za panią tęsknić. Za panią i za wami wszystkimi. Nie wiem, czy kiedykolwiek
zdołam się odwdzięczyć. Była pani dla mnie taka dobra, taka niesamowicie dobra. Nie
wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie przyjęła mnie pani pod swój dach.
- Psst, nie mów tak - zaprotestowała Harriet, dobrze wiedząc, że i jej cisną się do oczu
łzy. - Bez ciebie na pewno nie dalibyśmy sobie rady, moja droga, droga Constance. Teraz
już wszystko jest dobrze. Moja najstarsza córka i syn są szczęśliwi w swych
małżeństwach, Melody ma za sobą debiut, a ty zadałaś sobie tyle trudu, żeby się nimi
opiekować i dać im wychowanie. Teraz sprawiedliwości staje się zadość, przyszła kolej
na ciebie. A jak ci się udało! Poślubiasz syna księcia! Wkrótce będziesz jadła obiady z
księciem Walii, może nawet z samą królową! Och, Constance, nie byłabym z ciebie
bardziej dumna, gdybyś była moją własną córką!
Constance przełknęła ślinę i skinęła głową, nie ufała już bowiem swemu głosowi. Długo
żyła, nie okazując uczuć, nie poddając się atakom histerii, tak modnym wśród dobrze
wychowanych panien. A jednak bała się, że gdyby pozwoliła sobie w tej chwili na luksus
okazania uczuć, które zawsze przerażały ją swą gwałtownością i siłą, to potem nie
mogłaby ich okiełznać. Straciłaby panowanie nad sobą raz na zawsze.
- Poczekaj, pomogę ci. - Harriet zręcznie przytrzymała gęste włosy Constance i wpięła
szpilkę w kapelusz. Uśmiechnęła się, przypomniała sobie bowiem, ile godzin jej córki
spędziły na zabawie z pięknymi włosami panny Lloyd. Kształtowały ten sięgający do
pasa, jedwabisty szal na najbardziej fantazyjne sposoby, ale panna Lloyd starannie
niweczyła wszystkie te fryzury natychmiast po zaśnięciu dzieci.
- Napiszę do pani, gdy tylko przyjadę na miejsce - obiecała cicho Constance, biorąc małą
torebkę.
- Trzymam cię za słowo. - Harriet w milczeniu odprowadziła ją do drzwi i razem zeszły po
schodkach na dziedziniec.
18
- Niech pani powie Melody, żeby się nie dąsała, kiedy coś ją rozzłości - szepnęła
Constance przez ściśnięte gardło. - I proszę powiedzieć, że rozumiem, dlaczego jej tu
dziś nie ma. Rozumiem.
- Wiem - odrzekła Harriet. - Jesteś jedną z niewielu osób, które rozumieją, jaka
sentymentalna jest Melody. Biedaczka zawsze zle znosiła pożegnania.
- Kiedy już się tam zadomowię, musicie koniecznie mnie odwiedzić. Chciałabym, żeby
mogła pani przyjechać na ślub, ale to nie zależy ode mnie...
- Ależ naturalnie! Nawet nie przyszłoby mi do głowy, żeby się wpraszać. Ja, wdowa i... o,
jest pan Smith.
Joseph Smith zjawił się nie wiadomo skąd.
- Otoczę pannę Lloyd dobrą opieką, szanowna pani. - Skłonił się przed Harriet, a ta
skinęła głową.
- Wiem. Wobec tego nie przedłużajmy już pożegnań. Jestem pewna, Constance, że
wkrótce się zobaczymy. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Constance przytaknęła, uświadomiwszy sobie, że nie ma powodu dalej tu tkwić.
Nadszedł czas wyjazdu. Zerknęła za plecy Harriet, gdzie nieco z tyłu stali Betty, ogrodnik
Ben oraz stary Conner, były kamerdyner.
- Do widzenia - powiedziała, ale zanim zdołała się uśmiechnąć, Betty wybuchnęła
szlochem i wbiegła do domu. - Boże, można by pomyśleć, że jadę na egzekucję.
Harriet zachichotała i ostatni raz uściskała Constance.
- Z Bogiem, moja miła.
Joseph poczekał jeszcze chwilę, a potem pomógł Constance wsiąść do krytego powozu.
Gdy pojazd potoczył się żwirową drogą w stronę promu, który miał ich przewiezć do
Anglii, wychyliła się przez okno, usiłując zachować w pamięci jak najwięcej szczegółów.
Oto brama z zardzewiałymi zawiasami, ogród, w którym dawała dzieciakom lekcje
botaniki, okno jej pokoiku na poddaszu, teraz zakryte okiennicami.
Tak bardzo pochłonęły ją rozmyślania, że nie zwróciła uwagi na zakręt, więc gdy powóz
się przechylił, poleciała prosto na współtowarzysza podróży.
- Przepraszam - wymamrotała, poprawiając kapelusz. Szybko odsunęła się na drugi
koniec skórzanego siedzenia, jak najdalej od ciepłego ciała Josepha Smitha.
Nie odezwał się.
Constance głęboko odetchnęła i zamknęła oczy, wiedząc, że czeka ją długa, długa
podróż.
Drogi były suche, a morze spokojne, toteż dopłynęli do Southampton przed
spodziewanym terminem.
- Czy chciałaby pani odpocząć i trochę się odświeżyć?
Głos Josepha Smitha zaskoczył ją. Do tej pory jechali wiele godzin, nie zamieniwszy
nawet jednego słowa. Gdyby Constance nie wiedziała, jak się sprawy mają, mogłaby
pomyśleć, że jej towarzysz słabo mówi po angielsku, jego ojczystym językiem jest
rosyjski albo włoski, a on przybrał niemal komicznie pospolite nazwisko, żeby wydawać
się Brytyjczykiem.
Coś podobnego widziała w dzieciństwie, w Richmond. Tuż przed wojną sprowadziła się
do miasta niemiecka rodzina. Wszystkie dzieci urodziły się w Stanach Zjednoczonych,
19
więc mówiły po angielsku bez obcego akcentu. Natomiast rodzice przyjechali pod
[ Pobierz całość w formacie PDF ]