[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Prawdopodobieństwo, iż to Rrrnlf pozwolił umknąć Sakhrowi al-Jinniemu z
butelki, nie było zbyt wielkie, powtarzał sobie Jim. W dwudziestowiecznym świecie
Jima ocean zajmował około stu czterdziestu dwóch milionów mil kwadratowych
powierzchni Ziemi. Zapewne powierzchnia oceanu tego świata nie była wiele
mniejsza. Tak więc było tu miejsce dla wielu morskich gigantów, nawet jeśli nie
występowały powszechnie.
Ponadto, nawet gdyby Rrrnlf przypadkiem uwolnił Sakhra al-Jinniego, było mało
prawdopodobne, że dżinn zdołał go zniszczyć lub unieruchomić. Jim jednak stracił
mnóstwo czasu, próbując bezskutecznie wezwać Rrrnlfa, a Kelb mógł zrobić wiele
rzeczy, o jakie Jim zamierzał poprosić morskiego diabła.
 Czy masz jakieś miejsce, gdzie mógłbyś się ukryć do czasu, aż cię wezwę? 
zapytał Kelba.
 Mam, mój mistrzu  odparł dżinn.
 No cóż, więc ruszaj tam i schowaj się. Przywołam cię, gdy tylko podejmę kilka
decyzji. Zważ, iż wcale nie obiecuję, że otoczę cię opieką. Jak wiesz, nie zapewniam
jej wszystkim.
 Wiem o tym, mistrzu  rzekł pokornie Kelb.
 Zatem znikaj  nakazał Jim.  Wezwę cię, kiedy będę gotowy.
Wstał z kamienia, na którym siedział.
 Spędziliśmy tu dość czasu  rzekł.  Hobie, wracamy do Pafos i siedziby sir
Williama Brutnora.
Ruszył z powrotem plażą wokół cypla oddzielającego ją od miasta Pafos  pół
wioski, pół miasteczka, zamieszkałego głównie przez Greków, ale i licznych
potomków krzyżowców, którzy pozostali tu po jednej czy drugiej wyprawie, nie
dotarłszy dalej jak na Cypr. Ci ostatni prosperowali tu znakomicie i wybudowali sobie
niemal europejskie posiadłości  może nie zamki, ale bardzo wygodne rezydencje. Sir
William Brutnor, zgodnie z tradycyjną gościnnością okazywaną przez Brytyjczyków
każdemu, kogo uznają za członka ich społeczności, zapewnił Jimowi nocleg i posiłki.
 Czy chcesz, żebym i ja nazywał cię mistrzem, panie?  spytał cichutko Hob,
siedząc na ramieniu Jima.
 Nie, nie, jasne, że nie  odparł Jim.  Nie ty, Hobie.
 Ale mnie otoczysz opieką?  dopytywał się skrzat.  Nie jestem jednym ze
 wszystkich"?
 Oczywiście, że nie  zapewnił go Jim.  Jesteś moim Hobem z Malencontri.
 Oczywiście  powtórzył dumnie Hob. Rozluznił uścisk na szyi Jima i rozsiadł się
na jego ramieniu.
Rozdział 7
 Tutaj jesteś, sir Jamesie  rzeki sir William Brutnor, wkraczając do komnaty Jima
i łopocząc przy tym jedwabiami środkowowschodniej szaty.  Szukałem cię!
 Ach tak  odparł Jim.  Wybrałem się na spacer po plaży i zaszedłem daleko za
przylądek. Piękny dzień.
 Tak. Robi się gorąco. Niezły spacer, ani słowa  rzekł sir William.  Opuściłeś
obiad, Jamesie. Kazałeś przynieść sobie jedzenie i picie?
 Nie  odparł Jim.  Nie przyszło mi to do głowy, ale&
 Nic nie szkodzi, nie szkodzi  powiedział sir William. Był niskim, krępym
mężczyzną może z lekką nadwagą, ale nie rzucającą się w oczy. Miał prostokątną,
opaloną i pomarszczoną od słońca twarz, siwiejące brwi, siwe wąsy oraz porywczy
charakter.  Zabieram cię do kawiarni, a właściwie do kawiarni w łazni. Jako
chrześcijanie dostaniemy tam niezłe wino i posiłek. Nie musisz się stroić. To zupełnie
zwyczajne miejsce, pełne podróżnych i tym podobnych ludzi. Och, przy okazji,
znalezliśmy twojego przyjaciela, którego tak szukałeś. Sir Bruna.
 Chcesz powiedzieć, sir Briana?
 No właśnie, Neville'a-Smythe'a. Zapamiętałem to nazwisko ze względu na jego
pierwszą część. Zdaje się, że mówiłeś, iż jest spokrewniony z Neville'ami z Rabę, tak?
 Zgadza się  odparł Jim.  Gdzie on jest?
 Gdzie? Och, niedaleko Episkopi, kawałek drogi stąd  odparł sir William.  Nie w
samym Episkopi. Trochę dalej, w małej wiosce rybackiej. Stoi tam nadmorski
zameczek. Własność sir Mortimora Breugela. Ten ma parę galer i od czasu do czasu
zajmuje się piractwem. Nic wielkiego, ale daje się z tego wyżyć, a sir Mortimor ma
niewielkie potrzeby. Uwielbia siedzieć w swoim zameczku, grać w kości i pić. No, ale
cóż, chodzmy już& Urwał. Obok Jima jako brązowy kundel pojawił się Kelb.
 Mistrzu  rzekł, ignorując sir Williama  jeśli mogę coś rzec&
 Odejdz!  rzucił Jim,  Pózniej.
Pies zniknął.
 Dżinn!  warknął sir William,  Posłuchaj, sir Jamesie, lubię gościć szlachcica
przybywającego z ojczyzny i tak dalej& Ale dżinn! Co ci przyszło do głowy, żeby
zabierać go i przyprowadzać do mojego domu? Czy masz pojęcie, jak trudno się ich
pozbyć? Zacny ksiądz nie zdoła go usunąć, trzeba sprowadzić świętego
muzułmanina, a i ten przeważnie nic nie poradzi, ponieważ nie jest dostatecznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl