[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiełbasą nie popijając niczym.
- Cześć - powiedział Rysiek. - To wyście tak tłukli w okno?
- Nie mogłeś otworzyć? - złościł się Andrzej. - Musiała ta stara wychodzić?
- A co, nie może? Za co bierze forsę? - Burek mówił z pełnymi ustami. - Stocznia jej
płaci za nas po cztery stówy miesięcznie. Niech chociaż za to drzwi otwiera!
Rysiek wycierając twarz i szyję podszedł do stołu. Kiedy tak stał w świetle lampy,
wyglądał jak młody atleta z dobrze rozwiniętą klatką piersiową i mięśniami drgającymi pod
skórą przy każdym ruchu. Zwrócił się do Andrzeja:
- Co cię tak przycisnęło, że teraz przychodzisz?
- Chcemy zabrać te rzeczy - oznajmił Andrzej.
- No to zabierajcie - flegmatycznie zgodził się Rysiek. - Będzie spokój. - Otworzył
szafę i wystawił obydwie walizki naj podłogę. Torbę zostawił na miejscu.
- A to? - Andrzej sięgnął po torbę. Rysiek złapał go za rękę.
- To moje. Dałeś mi, nie pamiętasz?
- Torbę, ale nie to co w środku - zaoponował Andrzej.
- W porządku, ona jest pusta. Ciuchy przełożyłem do walizek. Andrzej wziął do ręki
torbę turystyczną, zajrzał, czy nic w niej nie zostało, i zapytał podejrzliwie:
- Wszystko przełożyłeś?
- Coś ty, myślisz, żeś to zostawił u jakich złodziei? - obraził się Rysiek, a Burek
kończąc jedzenie zaproponował:
- Jak ci nie wierzy, to niech sobie sprawdzi.
- Dobra, nie mam czasu - Andrzej już brał jedną walizkę za rączkę. - Potem sprawdzę.
Jak coś brakuje, to...
Rysiek wzruszył ramionami i począł wciągać koszulę. Józek wziął drugą walizkę i
obaj już ruszyli do wyjścia, kiedy nagle Burek wstał i zagrodził im drogę.
- Te, koleś - zaczepnie zwrócił się do Andrzeja. - Miało być coś mokrego za
przechowanie. Tak chcecie zwiać?
- A tyś miał dać forsę za koszulę! - odparował Andrzej.
- To co innego. Powiedziałem, że po wypłacie. A tu się nam obydwóm należy,
obiecałeś.
- Nie ma teraz czasu. Jak opchnę, to przyjadę z wódą.
- A to co? - Burek bez ceremonii sięgnął do kieszeni Andrzeja, z której sterczała
główka półlitrówki. - Sami chcecie wypić? Rysiek, dawaj szkła!
- Zostaw! - Andrzej postawił walizkę i błyskawicznie wyrwał Burkowi butelkę z ręki.
- To nie dla was. Muszę postawić facetowi, który kupuje te rzeczy.
- A my to pies? - upierał się Burek.
- Powiedziałem, że postawię, jak sprzedam. Możemy jeszcze dziś wrócić. Gość da
forsę, to zaraz przyjedziemy.
- Dobra, zostaw go - powiedział Rysiek. - Nie będę się szarpał o głupie pół litra.
Zobaczymy, czy masz słowo.
- Przekonacie się - rzucił Andrzej, ponownie ruszając do wyjścia.
Szybko zbiegli po schodach i po chwili spiesznie kroczyli w stronę tramwaju.
Teraz już nie mieli zbyt daleko. Przejechali cztery przystanki i wysiedli przy Alei
Wojska Polskiego. Józek przez cały czas milczał. Nie pytał o nic. W duchu cieszył się tylko,
że Andrzej tak sprawnie wszystko załatwia i wkrótce będą mieli pieniądze. Posłusznie szedł
za nim ulicą, potem wspinał się na poddasze. Wreszcie znalezli się w mieszkaniu Janki i jej
przyjaciela.
- Więcej was matka nie miała? - Adam z niezadowoleniem łypał oczkami. - Musiałeś
go tu przyholować?
- Sam bym nie dał rady - tłumaczył się Andrzej - walizki ciężkie. Zresztą to mój koleś,
razem kupowaliśmy te ciuchy i razem sprzedajemy.
Józek pocałował Jankę w rękę, zakręcił się trochę nieśmiało i siadł wreszcie przy stole
na krześle wskazanym mu przez grubego gospodarza. Andrzej, nim zaczął rozmowę,
wyciągnął butelkę z kieszeni. Adamowi oczka rozjaśniły się żywszym blaskiem. Grymas
zniknął z jego twarzy, a fałdy tłuszczu ułożyły się w uśmiech.
- No tak to co innego! - zawołał. - Janka! kieliszki i coś na ząb! Od rana męczy mnie
cholerny kac. Teraz się dopiero jako tako poczuję.
Kiedy wypili po jednej kolejce, Janka znowu napełniła kieliszki, gospodarz już nie
spiesząc się do picia, zażądał:
- No to pokażcie, coście tam przytaskali.
Józek posłusznie wziął walizkę. Janka chwyciła drugą i postawiła ją na łóżku.
Chłopak poszedł w jej ślady. Wszyscy wstali i skupili się przy łóżku. Janka otwierała walizki
i poczęła kolejno wyjmować rzeczy. Pierwszym przedmiotem było futro. Rozwinęła je,
strzepnęła i uniosła w górę.
- Aadne - powiedziała z nieukrywanym zachwytem. - Widać, że mało noszone.
- Iii tam, pewnie mole je nadżarły, trzeba dobrze obejrzeć - skrzywił się Adam. Ale
Janka już wkładała je na siebie, podeszła do starego lustra i przeglądała się, strojąc miny,
podnosząc i opuszczając duży kołnierz.
- W sam raz na mnie - stwierdziła. - Ile ma kosztować?
- Warte jest z dziesięć patyków - powiedział Andrzej.
- Ty nie mów, ile warte, synku, tylko ile chcesz - osadził go Adam.
- No z osiem, a najmniej siedem tysięcy.
- Wez je sobie od razu - Adam machnął ręką. - Nie mamy o czym gadać. Jak chcesz
takie pieniądze, to idz do komisu.
- No dobra - Andrzej od razu zrobił się bardziej ugodowy.
- Ile pan da?
- Ja nic nie dam, bo go nie kupię - odparł Adam. - Ale jak znajdę kupca, to mogę mu
powiedzieć pięć tysięcy. Tysiąc będzie dla mnie, ty dostaniesz cztery.
- To mało - zaprotestował Andrzej.
- Jak mało, to sprzedawaj sam. I tak nie wiem, czy kupca znajdę.
- Dobra, niech będzie, pogodzimy się - zmiękł Andrzej. - Ale nie mniej niż cztery
patyki dla nas do ręki.
- Zobaczymy - mruknął Adam i rzucił do Janki: - Zdejmij to, bo się przyzwyczaisz.
- Adam... A jakbyśmy tak my... dla mnie? Adam wściekle błysnął oczkami.
- Zwariowałaś? W kradzionym chcesz chodzić? %7łeby zamknęli cię razem z tym
futrem?
- To nie kradzione - zaprotestował Andrzej. - Mówiłem...
- Dobra, dobra... Pokazuj, co masz tam jeszcze.
Obejrzeli dokładnie całą zawartość obu walizek. Rozkładali każdą rzecz, naradzali się,
ustalali cenę z reguły niższą co najmniej o połowę od rzeczywistej wartości. W końcu
wszystko leżało wyłożone, a na łóżku pozostały tylko puste walizki. Andrzej wskazał na nie.
- To się też chyba liczy, nie? - zapytał.
- Co, te stare graty? Na cholerę to komu?
- No, ta może zostać za darmo, jako dodatek - Andrzej wskazał na bardziej zużytą
walizkę. - Ale ta jest bardzo ładna, zagraniczna. Warta parę złotych.
- No to zostaw ją, zobaczymy, może razem z ciuchami ktoś wezmie - zgodził się
Adam i wrócił do stołu. Nie zapraszając gości sam wychylił kieliszek wódki. Andrzej również
uniósł swój kieliszek, a Józek i Janka zrobili to samo. Kiedy wypili, Andrzej podsumował:
- Futro cztery, garnitury po osiemset to tysiąc sześćset... reszta dwa i pół, razem osiem
tysięcy sto złotych.
- Nie będziemy się spierać - odparł Adam. - Dostaniecie siedem i pół patyka i będzie
dosyć.
- Co? - oburzył się Andrzej.
- Dobrze - ustąpił nagle Adam - pogadamy, jak to opchnę.
- To nie będzie forsy zaraz? - powiedział Józek z takim rozczarowaniem, że wszyscy
spojrzeli na niego.
Adam uśmiechnął się wyrozumiale.
- Kto dziś ma pod ręką taką gotówkę? Zresztą mam sobie założyć z tym komis czy
jak? Sprzedam, to dostaniecie.
- Futro może wezmie moja siostra ze wsi - wtrąciła się Janka.
- No widzicie, to pójdzie prędko, ale trzeba trochę poczekać.
- Obiecał pan chociaż zaliczkę - Andrzej też był rozczarowany.
- Dostałeś przecież...
- Te sto złotych? To było na wódkę.
- No dobra - Adam sięgnął do kieszeni i wyciągnął zwitek banknotów. - Nie chcę się z
wami targować, bo widzę, że groszem nie śmierdzicie. Macie tu - położył na stole kilka
czerwonych banknotów. - To będzie osiem setek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]