[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po kilku miesiącach w zdrowiu Rysia nastąpiło pogorszenie. Przerwał pracę, przez
pewien czas le\ał w domu, pózniej w sanatorium. Hania była dla niego wiernym przyjacielem
i opiekunką. Rysio pierwszy raz od śmierci rodziców wiedział, \e jest przy nim ktoś, kto się o
niego troszczy i komu nie jest obojętny stan jego zdrowia.
Po dłu\szym pobycie wypisany został z sanatorium, z poprawą zdrowia, lecz do pracy
ju\ nie wrócił. Poszedł na rentę inwalidzką.
Minęło kilka miesięcy. Rysio chorował na grypę, po której znów nastąpiło
pogorszenie, lecz nie chciał iść na leczenie do sanatorium. Pewnego dnia wybrałem się do
nich z wizytą. Rysio wyglądał blado
i uśmiechał się tylko, gdy Hania skar\yła się, \e nie chce się leczyć. -. Nagadaj mu -
prosiła - mo\e ciebie posłucha.
Zacząłem gadkę w powa\nym tonie:
- Albo się lecz, albo umieraj prędzej, bo kobietę w lata wpędzasz. Nie śmiej się, tylko
słuchaj, co ci mówię. Jak nie będziesz się leczył, to będziesz klops nie chłop, a kobieta młoda
potrzebuje chłopa.
Po tygodniu dzwoni Hania i zawiadamia, \e Rysio wczoraj umarł.
- Jak to się stało? - pytam i poczułem się głupio, bo pomyślałem o naszej rozmowie.
- Krwotok. Jak przyszłam z pracy, ju\ nie \ył, a był sam w mieszkaniu. Nie było
nikogo, kto by dał pierwszą pomoc lub wezwał pogotowie. Jutro pogrzeb. Przyjedz.
Długi czas unikałem Hani. Bałem się spotkania z nią, z obawy, \e z \alu po stracie
mę\a mo\e przywiązywać wagę do głupich słów, które w \artach wypowiedziałem.
Moja sytuacja ,ju\ się wyjaśniła. Wkrótce wypis do domu. Płuco się rozprę\yło i...
ukazała się dziura w płucu. Dawna, stara. Operacja i wszystkie z nią związane
przyjemności nie spełniły pokładanych nadziei. W fachowym lekarskim języku mówi się:
Operacja nieskuteczna .
Od tego czasu ciotka , gdy się spotkamy, a jeszcze ktoś jest z nami, pokazując na
mnie, mówi:
- Oto jeden z moich nielicznych nieudanych przypadków...
Myślę wtedy, \e to nie jej, a mój nieudany przypadek. Gdybym zgodził się na zabieg
wtedy, gdy mi pierwszy raz proponowano, kiedy dziura była świe\a i mała - wynik pewno
byłby inny.
Na kilka dni przed moim wypisem przybył do pokoju nowy pacjent w cię\kim stanie.
- Marian - tak miał na imię nowy lokator - to nowa stronica tragedii ludzkiej. Był
spokojny i cichy. z łó\ka wychodził tylko wtedy, gdy musiał. Wystarczyło, \e chodził
dziesięć minut po pokoju, ju\ miał podwy\szoną temperaturę. Marian ma chyba wszystkie
mo\liwe schorzenia płuc; marskość, zgrubienie opłucnej, nieruchoma przepona, dziury w
płucach, przetoka oskrzelowa i przetoka zewnętrzna z załączonym na stałe drenem.
Szybko znalazłem z Marianem wspólny język. Obaj mieliśmy za sobą lata prze\yte w
obozach koncentracyjnych. Marian, aresztowany w pierwszych dniach wojny, przesiedział w
Sachsenhausen do 1945 roku. Historia jego \ycia jest krótka, lecz treściwa. Gdy go Niemcy
aresztowali, brakowało mu kilka miesięcy do ukończenia siedemnastu lat. W obozie
przesiedział prawie sześć lat. Jednym z pierwszych transportów wrócił do kraju i wstąpił do
podchorą\ówki; ukończył ją w stopniu podporucznika i objął słu\bę w jednostce wojskowej.
Wkrótce zachorował na gruzlicę. Wojsko wykazało, \e Marian wstąpił do podchorą\ówki z
początkowymi objawami gruzlicy, dlatego nie otrzymał odszkodowania, tylko niewielką
rentę. Po długim pobycie w sanatorium został zdemobilizowany i natychmiast stanął do pracy
w charakterze magazyniera. Nie miał przecie\ \adnego wyuczonego zawodu. Pracował dwa
miesiące, gdy nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia. Po czterech miesiącach chorowania został
zwolniony z pracy z powodu choroby trwającej dłu\ej ni\ trzy miesiące . Tak w owym
czasie głosił odpowiedni paragraf przepisów państwowych. Marian więcej do pracy nie
wrócił. śycie dzielił między dom i sanatorium. Jak pół roku w domu - to osiem miesięcy w
sanatorium. Jak cztery miesiące w domu - to znów kilka miesięcy w szpitalu i tak bez
przerwy do chwili obecnej. O\enił się po ukończeniu podchorą\ówki. Marian twierdzi, \e
tylko \ona jest przyjacielem, który go nie opuszcza przez cały czas choroby. Nie ma kolegów,
nie ma przyjaciół, nie ma rodziny. Wszyscy odsunęli się lub zapomnieli o nim.
- Mam dobrze sytuowanych braci - mówił Marian do mnie. - Wiesz, jak mi pomogli?
Radzili, \ebym na lato wynajął się do chłopa na wieś krowy paść. - Będziesz miał czyste
powietrze, nabiał - mówili - to prędzej odzyskasz zdrowie . Od tej chwili nie znamy się.
Przychodzi do nas prawie codziennie kolega \ony. Razem chodzili do szkoły. Gdy le\ę w
szpitalu - razem mnie odwiedzają. Dobry chłopak... przecie\ ja ju\ tyle lat choruję... dbają o
mnie... \ona naprawdę jest oddanym mi przyjacielem. Wiesz, jak pomyślę, to mam ju\ tego
wszystkiego dosyć. Chyba trzeba będzie z tym skończyć... Gdybym wiedział, \e doczekam
czasu, gdy wynajdą lek, który mi pomo\e... ale ja ju\ jestem w takim stanie, \e nawet
cudowny lek nie będzie w stanie przywrócić mi zdrowia. Gdyby taki lek wynaleziono, w
najlepszym przypadku utrzymałbym się w obecnym stanie, a w takim stanie to ju\ nie jest
\ycie.
Innego dnia Marian poruszył w rozmowie nowy temat:
- Dostaję pięćset złotych renty inwalidzkiej. Wiesz dlaczego? Bo nie mam ustawowo
przewidzianych lat pracy. A kiedy ja miałem pracować? Zrobiłem maturę i wybuchła wojna.
Po miesiącu ju\ byłem aresztowany i siedziałem całą wojnę w obozach koncentracyjnych. Do
kraju wróciłem w lipcu 1945 roku i z miejsca wstąpiłem do podchorą\ówki. Pózniej wojsko,
choroba i demobilizacja, a po dwóch tygodniach ju\ pracowałem. Z chorobą zaliczono mi pół
roku pracy, bo okresu w wojsku mi nie zaliczono. Tak mówią ustawy i tak musi być. Pracy w
obozie koncentracyjnym te\ nie wlicza się do renty. Wyszło na to, \e całe \ycie byłem
paso\ytem. Nie miałbym \alu, gdybym w czasie wojny i po wojnie trudnił się handlem,
kombinatorstwem, waluciarstwem...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]