[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zasadzie drugą osobą, z którą się spotykam po moim powrocie - kontynuuję.
- O lak, słyszałam, a nawet czytałam, o waszym wybryku z Kamilem. To żenujące, choć
muszę przyznać, że chyba tylko was stać na taką akcję. Jak smakowała tequila ze świętym
Antonim? - odpowiada, trzymając w ręku stos fotografii. - Ale to w sumie mało istotne. Zobaczysz,
za kilka tygodni wszyscy zapomną. A propos twojego pytania, to Richard przysłał mi kilka
emilków. Stąd wiem, co porabialiście. Słyszałam nawet o twojej nowej kobiecie. Ewa?
- Richard?! Nie mówił mi, że korespondujecie. Teraz wiem, dlaczego jaskółki są szybsze niż
jumbo jęty - odpowiadam nieco zdziwiony.
- A z tą kobieią, to już skończone - dodaję i mam ochotę na spróbowanie wina. które właśnie
nam podano.
- U nas wszystko po staremu. Ja ciągle jestem zaganiana w tym moim reklamowym biznesie.
Aha, zaginęła Mary, słyszałeś?
Wypijam pierwszą lampkę. Trochę wolniej, niż czynię to zwykle.
- A tak, Kamil mi powiedział. Nie mam pojęcia, co mogło się z nią stać. A jak miewa się
Ludwig? - sprytne myśli biegną szybko, jak czarnoskóry sprinter na bieżni, i przeskakują na inny
temat. Przewracają się jednak o za wysokie płotki, bo ona dalej swoje.
- Myśleliśmy, że może tobie coś mówiła o swoich planach, ze może nawet polecieliście
razem. Byliście dość blisko ze sobą. Ja zresztą też uważałam ją za moją najbliższą przyjaciółkę.
Zobacz, to już pół roku, a nikt nie ma od niej żadnej wiadomości. Ona zawsze była jakaś dziwna.
- Tak, może po prostu postanowiła się przeprowadzić, albo tylko odpocząć - zagajam, żeby
skończyć ten temat.
- Mary?! Wyprowadzić z Paryża?! Niemożliwe! Byłam u jej rodziny, w tej małej
prowansalskiej wiosce. Ona jednak zerwała z nimi kontakt już jakieś dziesięć lat temu. Ja zresztą
się nie dziwię. To melina. Coś strasznego. Nie mogę sobie wyobrazić, że ona pochodzi stamtąd.
Sama okolica tak nudna, że rzeczywiście nadająca się tylko na tych kilka pagórków i kilka winnic.
Zero ruchu. Nawet krowy sprawiały wrażenie znudzonych - mówi podekscytowana, jakby
naprawdę wierzyła, że krowa w Paryżu nie byłaby znudzona.
- Sprawy może się jeszcze rozwiążą - dodaję, modląc się prawie, aby się nie rozwiązały.
- Zobacz tych kilka zdjęć, niektóre są naprawdę dobre - zmuszam ją w końcu do zajęcia się
czymś innym i proponuję pierwszy toast.
- Za spotkanie!
Margot wychyla lampkę wina, jakby to był brzoskwiniowy nektar, i zajmuje się oglądaniem zdjęć.
W kąciku jej ust dostrzegam pozostałą kroplę krwistoczerwonej cieczy z winnic Bordeaux.
Rozkoszny widok. Będę go kontemplował przez następnych kilka minut, zanim w mojej głowie nie
pojawi się obraz, jak upijam ją moim perłowym samogonem.
- Tak, są cudowne - przerywa mi moją intensywną projekcję.
- Wspaniałe zdjęcia, Chris! Kupię od ciebie kilka. Mówię serio - jej zachwytom nie ma
końca. - Wykorzystam je w firmie. Masz negatywy?
- Oczywiście, że mam. Cieszę się, że jesteś nimi zainteresowana. No i wiesz, w sumie
spłukałem się doszczętnie, więc każdy grosz z wielką chęcią - dodaję, bo naprawdę się cieszę. Po
pierwsze, wpadnie trochę grosza, ale jeszcze ważniejsze jest to, że przynajmniej moje wakacje
wyglądają po raz pierwszy na coś niezwykłego, wspaniałego, pozbawionego rutyny. Egzotyczne
słońce, utrwalone na kolorowych prostokątach, dodaje im tyle uroku, że sam jestem gotów
uwierzyć, że były niezwykłe. Już prawie nie pamiętam kaca mordercy, brudu tanich hoteli i obaw
związanych z kurczącymi się funduszami. Nuda, która czasami doskwierała jak piasek w
trampkach, już nie istnieje. Wszelkie niesnaski i kłótnie z Richardem już mnie nie dotyczą. Stają
się anonimowe, jak skośnooki trup w chińskiej łazni.
- A ty? Byłaś gdzieś na wakacjach, Margot? - pytam.
Zmieniła się trochę na twarzy. Minę miała, niczym zdeklarowany humanista, który po przeczytaniu
jakiejś porządnej pozycji z metodologii nauk empirycznych, zadając sobie pytanie, co autor chciał
przez to powiedzieć, nie potrafi udzielić ścisłej odpowiedzi.
- W zasadzie to nie, Chris - wybąkała w końcu. - Wyjechałam kilkakrotnie z miasta. Ot tyle!
Byłam tylko na jakimś plenerze zorganizowanym dla malarzy z Polski, Rosji i Czech, ale trzeba by
ich najpierw nauczyć trzymania pędzla, a potem organizować dla nich plenery. Strata czasu. Byłam
w Genewie na targach, ale raczej zawodowo. Niczego interesującego nie doświadczyłam.
Zapewniam cię - dodaje.
- Z pewnością trochę przesadzasz - próbuję pokolorować jej najświeższe wspomnienia.
- Ale w międzyczasie zrobiłam remont mieszkania. Wszystko było do góry nogami.
Porozbijane ścianki, przekucia, nowe okna, parapety, podło"1 gi. Myślałam, że tego nie przeżyję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]