[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Oczyma pełnymi pytania spojrzała na mę\a. Skończył ju\ jeść i patrzył na
nią.
- Gadają wiele - rzekła - o Mongołach. Tartari ich pono zowią...
Pielgrzym jeden z klasztoru zachodził i prawił, co na krześcijany się
zmawiają, co ju\ idą...
Ksią\ę Brodaty machnął ręką wzgardliwie.
- Pewnikiem brat Julianus, który u nas był. Z Kijowa szedł. Widno się
rozum niebo\ątku ze strachu pomylił, bo dziecko w to, co gadał, nie
uwierzy...
- Naisto?
- Naisto - potwierdził z mocą. - Gadał, \e niby Mongoły, ino zechcę,
przyjdą tu i wszystkich zawojują. A ju\ci! Taki szmat drogi! Rusowie nigdy
tu nie przyszły, a Mongoły! Nie przyjdą, nie. Dzicz to sprośna, pogańska,
nic zgoła nie rozumiejąca.
- W\dy Rusów pobiły - zauwa\yła nieśmiało.
- Baić (Baić - opowiadać, zmyślać)! - uśmiechnął się z wy\szością. - Siła
tam ruscy znaczą! My, chwalić Boga, rycerstwo mamy przednie, a grody! Nie
byle potęga! Po śmierć by chyba przyszły te Mongoły!
Zdufniał własnymi słowy i powiódł z dumą oczyma wokoło.
- Przyjechał dziś - ciągnął - kupiec niektóry z zamorskiego kraju, pono z
Chin. Dary szumne przywiózł, byle mu miejsca na kram nie skąpić... Ten ci
prawił, \e chyba do Rzymu zajechał, a z samym cesarzem gada, bo strasznie
mu się udały gród i zamek, \e warownie a wspaniale.
Szmer zadowolenia obiegł siedzących. Drzwi skrzypnęły, uchylone przez
pachołka Przybka.
- Wasza wielmo\ność - meldował - pan wójt grodzki pedali, co Paciokę
obwiesili jeszcze wczora.
- Dobrze, idz precz! - mruknął ksią\ę. Mimo woli przeniósł wzrok na \onę.
- Co on gada? - zapytała.
- Et! - machnął ręką - posyłałem na gród spytać, czy jednego hultaja z
piekła rodem powiesili, czy nie, bo sprawiedliwie rzekłszy, bojałem się, \e
go ka\ecie odciąć, jako z Chwostkiem było, i do \ywota niecnego przywrócić.
- Wiera (Wiera - oczywiście), wszystko, jak drzewiej bywało - odparła z
pewną goryczą. - Szubienica stoi niepusta, a mistrz i jego pachołki te\
pewnie nie pró\nują na placu...
- Bo i zbóje nie pró\nują - burknął ksią\ę. - Ten ci Pacioka z pół kopy
Strona 42
Kossak Zofia - Legnickie pole(z txt)
ludzi napsował.
- Nie napsowałby ich, \eby go bieda nie \arła albo \ebyście z nim gadali
po krześcijańsku.
- A ino. Wolej niech ta kat z nim gada.
- Hańba z szubienicą rządzić - odparła z wielką powagą. - Toć ka\dy z
tych niebo\ądek krwią przenajświętrzą Krystusa Pana jest odkupion, i wy, na
męki go dając, tę krew najświętrzą poniewieracie...
Azy zburzenia i \alu zabłysły w jej oczach. Dzieci przestały jeść,
patrząc na babkę z niepokojem. Wszyscy zamilkli onieśmieleni, nie
spoglądając na się wzajem. Nie podzielał jej zdania nikt, nawet ustawicznie
modląca się Anna. Kapelan mruczał coś pod nosem, niby potakująco, lecz bez
przekonania. Wiadomo, ludzi, szczególnie gołotę, trza trzymać w strachu
zbawiennym. By się lękali Boga, księdza i prawa. Jak\e to zrobisz bez kata?
Słowa jej wydały im się jakby pięknym kazaniem biskupim, którego rzewliwie
jest słuchać bijąc się krzepko w piersi, ale czynić trza po ludzku, jako i
sam biskup czyni.
Wyczytawszy jawnie te myśli z ich schylonych głów, przygryzionych w
zakłopotaniu wąsów, księ\na westchnęła z cicha. śal jej się zrobiło, \e
wnet po przyjezdzie tak im jedzenie osmęca.
- Gdzie\ to Kwiatek? Czy \ywie? - zapytała mę\a.
- śywie, \ywie! - odparło z ulgą kilka głosów.
- śywie, jeno się skrył - parsknęła śmiechem Zofka i zatkała usta opaloną
na brunatno dłonią.
Przytaszczono Kwiatka, który się opierał, niepewny, zali kapelan lub
Kachna nie powtórzyli ju\ księ\nej jego uciesznych gadek na biskupa. Lecz
pani powitała go dobrotliwie, gładząc kudłaty łeb błazna i dając mu
własnoręcznie kukiełki ze stołu. Uradowany tym przyjęciem Kwiatek stawał na
głowie, tańczył jak niedzwiedz, piał jak kur. Jeno śpiewać ani grać nie
chciał nie sądząc, by cokolwiek z jego gędzby (Gędzba - cicha muzyka lub
instrument muzyczny) mogło się spodobać pani. Patrząc na jego niezdarne
kozły i wierzgania biesiadnicy śmieli się do łez, klaszcząc w dłonie i
plaskając się rozgłośnie po udach, gdy nadziawszy na głowę wywrócony włosem
na wierzch ko\uch, Kwiatek droczył psy, które doskakiwały do niego ujadając
zaciekle, zapłakany ze śmiechu kapelan oparł głowę na ramieniu sędziego
grodu, Konrada, i obaj podrygiwali w ławie w konwulsji radości. Izba
trzęsła się od śmiechu i szczekania psów. A dziwna: im bardziej
niefrasobliwie cieszyli się obecni, tym gorszy ucisk, lęk ściskał serce
starej kobiety przybyłej z klasztoru.
Z nie ukrywanym zadowoleniem Anna, córka Ottokara, powiodła świekrę w
gospodarskie obejście, by się rządem swym pochlubić.
Otwierała z dumą skrzynie, plecione z sitowia beczki i stępy (Stępa -
dawny przyrząd do tłuczenia, rodzaj mozdzierza) palone w pniu i wielkie
gliniane gary, pełne zapasów ziarna, krup, mąki, miodu i serów. Okazywała
bogactwo run wiszących, konopi, lnu międlonego. płótna, wędzonego mięsa i
\ółtej ze starości słoniny. Z lubością dotykała w przechodzie atłasowych,
chrzęszczących wieńców cebul, przesypywała w ręku mak, wąchając, czy nie
zatęchł, raz po raz spoglądając wyczekująco na świekrę, rada słyszeć, jak
się to jej widzi.
- Ej\e, nigdy za mnie tak nie bywało - uśmiechnęła się opatka
zrozumiawszy to spojrzenie.
Mówiła prawdę. Nie umiała i nie lubiła gromadzić dostatków. Rozdawała
wszystko zbytnie, za grzech sobie trzymając ostawianie nie u\ytego dobra w
komorze, gdy są, którzy głód cierpią. Wiele\ razy dawniej mą\ -
\artobliwie, gdy był wesół, ze złością, gdy mu troski zajadały - pytał: "A
ostawiłaś choć krzynę, byśmy jutro mieli co do gęby wło\yć?"
Widok dostatków nie radował jej, owszem niepokoił w przykry,
niewytłumaczalny sposób, niby rzecz Bogu przeciwna. Odwracając oczy od
niszczejących w nadmiarze swoim zapasów, śledzia współczującym wzrokiem
Annę. Tak miłowała swe bogactwa; szczęśliwa\ choć była pośród nich? Chyba
nie. Szła silnie podana naprzód, gdy w cią\y w siódmym miesiącu, z twarzą
\ółtą, nurtowaną tajemną jakąś troską. Z wąskich ust nie schodził jej wyraz
zgryzliwej urazy, nawet gdy otwierała wieka pełnych skrzyń lub macała
miękką, długą wełnę. W piekarni wyjmowano z pieca świe\e bochny, więc Anna
brała je kolejno, pobijając w spód dłonią, by sprawdzić, czy dobrze
wypieczone. Gdy odpowiadały głuchym dudnieniem, kreśliła nad ka\dym znak
krzy\a palcem, nie zmieniając przecie\ kwaśnego skrzywienia ust. Stara
księ\na patrzyła na nią przenikliwie.
- Szumna z ciebie gospodynka - zauwa\yła pragnąc rozjaśnić jej lice.
Strona 43
Kossak Zofia - Legnickie pole(z txt)
Anna zacisnęła gniewnie wargi.
- Ino patrzeć, kiedy trza będzie to ostawić - mruknęła niechętnie. - Z
jątrwią (Jątrew (staropol.) - bratowa) nie będę \yć społem, a ociec Konrada
chcą swatać.
- Bywa, \e w jednej kleci (Kleć - schowek, przybudówka, spichlerz) cały
[ Pobierz całość w formacie PDF ]