[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Mam wrażenie, że każdego ranka wszyscy Holen­
drzy chwytajÄ… za miotÅ‚y i Å›cierki i pucujÄ… kraj - powie­
działa do Toma przy śniadaniu w zajezdzie w pobliżu
Utrechtu. - Nie uważam siÄ™ za flejtucha, ale z zamiÅ‚o­
waniem porzÄ…dku jest jak z ludzkÄ… urodÄ…. Dziewczyna
uważa siebie za piękną i istotnie jest piękna w swoim
miasteczku czy wiosce, ale gdy pojedzie do teatru w sto­
licy, zobaczy sto panien piękniejszych od siebie. Popatrz
chociażby na tę podłogę.
Ale Tom ani myślał odrywać wzroku od twarzy
swojej towarzyszki.
- Tak, żono, patrzę i zachwycam się.
Nie trzeba było wielkiej domyślności, by uchwycić
rzeczywisty sens tych słów, umysÅ‚ Catherine zaprzÄ…t­
nięty był jednak teraz wyłącznie jedną sprawą.
- Spójrz i porównaj tę podłogę z podłogą w angiel-
skim zajezdzie. Tam zobaczyłbyś grudki błota, kałuże
rozlanego piwa, psie odchody, resztki jedzenia, słomę
lub coÅ› jeszcze gorszego. TÄ™ podÅ‚ogÄ™ natomiast mó­
gÅ‚byÅ› wytrzeć swojÄ… chusteczkÄ…, po czym nadal Å›mia­
ło używać jej do nosa, gdyż nic nie straciłaby ze swej
bieli.
Jakby dla potwierdzenia tych słów rozegrała się
w ich pobliżu pouczająca scenka: siedzący w kącie
tęgi i czerstwy wieśniak przewrócił łokciem kufel
z piwem, pojawiła się służąca i nie zważając na swój
Å›nieżnobiaÅ‚y fartuszek i takież mankiety rÄ™kawów su­
kienki, wytarÅ‚a rozlane piwo z takÄ… starannoÅ›ciÄ…, jak­
by usuwała kurz z weneckiego lustra.
- No i widzisz! - wykrzyknęła triumfalnie Cathe­
rine. - Tutaj schludność i porzÄ…dek podniesione zo­
stały do naczelnej zasady życia. Holendrzy zdają się
uważać, że kto wygląda niechlujnie, takim też bywa
w zachowaniu i myÅ›leniu. Z drugiej zaÅ› strony za­
dbany człowiek równie jest miły jak wysprzątany,
czysty dom. Każdy, kto ma wokół siebie porządnie
i miło, cieszy się przychylnością otoczenia. Niestety,
sÄ… kraje, gdzie ludzie przemieszkujÄ… w czymÅ›, co bar­
dziej zasługuje na miano stajni niż mieszkania.
Tom kiwał głową i uśmiechał się. Był pod wrażeniem
nie tyle schludności Holendrów, których niezbyt lubił,
ile mądrości Catherine. Miała wszystkie najważniejsze
cechy dobrego agenta - ciekawość Å›wiata, zmysÅ‚ obser­
wacji, łatwość formułowania wniosków. Doprawdy, za-
czynał wierzyć, że przy jej pomocy wypełni zlecone
mu zadanie.
W Catherine uderzała jeszcze jej prostota i brak
uprzedzeÅ„ w stosunkach z innymi ludzmi. ByÅ‚aby rów­
nie naturalna w rozmowie z księciem, jak bywała
w rozmowie ze służącym. Książę to nie był w jej oczach
ktoś wyżej postawiony. Wszystkich traktowała jako
równych sobie i oceniała wyłącznie pod kątem zalet
i wad. Za przykład mogłyby służyć jej kontakty z Geor-
die'em. Sługa śmieszył ją, a czasami wręcz irytował.
Ale był dla niej takim samym członkiem ich tajnej grupy
jak ona czy Tom. Dlatego nalegała, by podczas podróży
jadał razem z nimi, i dopięła swego.
Ma się rozumieć, wszyscy troje mieli jeść i pić to
samo. Kiedy wiÄ™c przed godzinÄ… zamawiaÅ‚a piwo, za­
mówiła trzy kufle.
- Zepsujesz go - zauważył Tom.
- Nie wydaje mi siÄ™. Zadowolony sÅ‚użący to do­
bry służący. Powtórzyłam właśnie jedną z maksym
mojego ojca.
- Pijmy więc, co nam przyniesiono - rzekł Tom.
Tymczasem Geordie wodził wzrokiem od jednego
do drugiego. Mogli nie być sobie zaślubieni, mogli
nie spać w jednym łóżku, ale, doprawdy, zachowy­
wali się jak małżeńskie stadło. Nawet gdy się kłócili,
pozostawali dobrymi przyjaciółmi.
OtworzyÅ‚ usta, i to, co z tych ust wypÅ‚ynęło, zdu­
miało nawet jego samego.
- Och, żeby panienka była moją prawdziwą panią.
Nigdym nie przestawaÅ‚ z godniejszÄ… damÄ…. JeÅ›li jego­
mość ma oczy, to widzi to samo co ja. - OdstawiÅ‚ ku­
fel i podniósÅ‚ siÄ™ zza stoÅ‚u. - A teraz idÄ™ za swojÄ… po­
trzebą - oświadczył z takim wyrazem twarzy, jakby
wyruszał co najmniej na podbój Rzymu.
- Wielki Boże! - wykrzyknął Tom, krztusząc się ze
śmiechu. - Byłem przekonany, że Geordie nienawidzi
kobiet, odkąd żona porzuciła go dla jakiegoś Turczyna.
- Więc znacie się tak dawno?
- Całe życie. Czasem wydaje mi się, że jest moim
najstarszym i najbliższym przyjacielem. Nigdy się na
nim nie zawiodłem. Przywykłem też już do tych jego
biadoleń i karawaniarskiej miny. Geordie kocha być
nieszczęśliwy.
Catherine z uwagÄ… patrzyÅ‚a na Toma. Znowu do­
strzegÅ‚a w nim coÅ› nowego. NazwaÅ‚ swojego sÅ‚ugÄ™ naj­
bliższym przyjacielem. I faktycznie, traktowaÅ‚ go pra­
wdziwie po przyjacielsku. Czasem, owszem, klepnÄ…Å‚ go
i to klepnięcie miało moc kowalskiego młota, ale nigdy
go nie bił, nigdy też nie poniżał. A kiedy skarżył się na
tępotę pachołka, co zresztą robił rzadko, to jak ojciec,
który biada z powodu wad i ograniczeÅ„ swojego dzie­
cka. Geordie natomiast nie płaszczył się przed Tomem
i nie zabiegaÅ‚ o jego Å‚askawość. PrzyjmowaÅ‚ sarkastycz­
ne uwagi jako rzecz naturalną i przechodził nad nimi do
porzÄ…dku.
- Jak znajdziemy Grahame'a? - zapytała kilka
godzin pózniej, gdy siedzieli na trawie przy gościńcu,
posilając się chlebem i serem i pijąc wodę z bukłaka.
Ich cztery zakupione w Antwerpii konie, w tym jeden
juczny, rozkulbaczone, pasły się nieopodal.
- Będziemy o niego rozpytywać - odparł Tom,
rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ po okolicy.
Holandia to kraina pÅ‚aska i raczej bezdrzewna, to­
też wzrok mógł tu sięgać niemal horyzontu. Widać
więc było pracujących na polach ludzi, kilka farm,
kanaÅ‚ oraz jadÄ…cy od strony Amsterdamu powóz. Kie­
dy przejechał, na chwilę spowił ich tuman kurzu.
- Zadając pytania, zwrócimy na siebie uwagę.
- Nie tak od razu. Cały czas sprawdzam, czy nikt
nam nie depcze po piÄ™tach. Francuzi mimowolnie od­
dali nam wielką przysługę. Teraz miejscowi bardziej
siÄ™ martwiÄ… o siebie niż o angielskich szpiegów. Za­
nim Holendrzy zaczną nas podejrzewać, minie trochę
czasu. Chyba że przedtem zostaniemy zdradzeni.
- I nadal udajemy kupców?
- OczywiÅ›cie, tym bardziej że nie jest to caÅ‚kowi­
ta blaga. Towary, które nabyliÅ›my w Antwerpii i za­
mierzamy zakupić w Amsterdamie, zostanÄ… sprzeda­
ne w Londynie z określonym zyskiem. Z tego pobytu
w Zjednoczonych Prowincjach muszę mieć przecież
jakąś materialną korzyść.
- Więc prócz szpiegowania trudnisz się również
handlem?
- NiezupeÅ‚nie. Tyle że czÅ‚owiek mÄ…dry i zapobie­
gliwy stara się wyciągnąć dla siebie korzyść z każdej
sytuacji. Radziłbym ci robić to samo.
Rada była zbędna. Ona, Catherine, postępowała
przecież identycznie. Tyle że jej zysk nie byÅ‚ mate­
rialny, choć też wymierny. PrzemierzajÄ…c w towarzy­
stwie Toma i Geordie'ego Zjednoczone Prowincje,
gromadziła wątki do nowej sztuki.
Amsterdam okazał się miastem trochę mniejszym
od Antwerpii, mimo że przeżywaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie okres roz­
kwitu, podczas gdy port nad SkaldÄ… czasy najwiÄ™­
kszej świetności miał już za sobą. Minąwszy pierwsze
kamienice i sklepy, od razu siÄ™ zorientowali, że wÅ‚aÅ›­
nie w Zjednoczonych Prowincjach odbywa siÄ™ naj­
wiÄ™cej transakcji, tu mieszczÄ… siÄ™ najwiÄ™ksze stowa­
rzyszenia armatorów i ubezpieczeń morskich, tutaj
wreszcie przeładowuje się najwięcej towarów.
Miasto pokrywaÅ‚a gÄ™sta sieć mniejszych lub wiÄ™­
kszych kanałów, na których roiło się od łodzi i barek.
Marynarskie spelunki buchały gwarem i śpiewami.
Bogato ubrane damy przechadzaÅ‚y siÄ™ w towarzy­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl