[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Halliwell podbiegł do niej.
- Tam ktoś jest - zawołał ze zdumieniem. - I, na Boga, on żyje!
Nim minęła godzina Cameron leciał już helikopterem do Christ-
church. Ale doznane przeżycia złamały go nie tylko fizycznie.
Newman nie miał szczęścia.
Całą noc przekopywał się do góry w całkowitych ciemnościach.
Musiał wygrzebywać dziurę o średnicy przynajmniej sześćdziesię-
ciu centymetrów, by pomieściła ramiona barczystego mężczyzny.
Musiał też pamiętać o stopniach, na których mógłby stać. Do kopa-
nia używał wszystkiego, co mu wpadło w ręce. Najbardziej uży-
teczny okazał się długopis, którym dzgał śnieg nad sobą, wyłamu-
jąc go po kawałku. Często śnieg zasypywał mu oczy, ale nie miało
to znaczenia, gdyż i tak panowały ciemności. Dwukrotnie upuścił
długopis i to już było istotne, bo musiał schodzić w dół i szukać go
po omacku. Tracił przez to czas.
Pod jednym względem miał szczęście. Nie wiedział, jak daleko
musi kopać. Gdyby zdawał sobie sprawę, że to aż osiemnaście
metrów, wątpliwe, czy w ogóle wziąłby się do tej roboty. W czasie,
kiedy przebywał na dole, śnieg zaczął osiadać i zbijać się, w miarę
jak wyciskane było z niego powietrze. Chociaż przez taki materiał
znacznie trudniej się przebić, to tym samym zmniejszyła się do
piętnastu metrów odległość, która została do pokonania.
Kopał sam, gdyż reszta uwięzionych w jaskini mężczyzn popad-
ła w całkowitą apatię.
Minęły już pięćdziesiąt dwie godziny od zejścia lawiny, niebo
ciemniało i Sam Foster, strażnik leśny z Tongariro, zastanawiał się,
czy warto jeszcze kontynuować poszukiwania. W dalszym ciągu
nie odnaleziono kilku osób, lecz było nieprawdopodobieństwem, by
ktoś mógł jeszcze żyć, nawet gdyby został odkopany. Może lepiej
byłoby odłożyć te poszukiwania do następnego dnia.
Wszedł do niecki o łagodnie obniżających się ścianach i znalazł
się już na jej środku, kiedy śnieg zapadł się pod nim. Newman miał
jeszcze tylko trzydzieści centymetrów do powierzchni i kiedy Foster
swoim ciężarem zawalił tę warstwę, jeden z jego butów walnął
Newmana w głowę. Ten wpadł w dziurę, którą sam wykopał. Nie
spadał długo, gdyż dno podwyższał odrzucony śnieg. Wystarczyło
to jednak, by skręcić kark.
Pozostałych mężczyzn oczywiście uratowano, z wyjątkiem Has-
lama, który nie żył już od dawna. Newman był ostatnim, który
zginął w dolinie. Natomiast ostatnią w ogóle ofiarą katastrofy
w Hukahoronui była pani Jarvis, najstarsza mieszkanka, zmarła
w szpitalu po tygodniu.
Tego roku, z zachodniego zbocza, zeszła druga lawina, ale stało
się to w czasie letnich roztopów. Jednak w dolinie nie było już
nikogo, kogo mogłaby zabić.
XXXII
Tego popołudnia, o piętnastej trzydzieści, McGill zaparkował sa-
mochód i szybko przeszedł przez Durham Street w stronę lokal-
nych budynków rządowych. Lecz zamiast do sali, gdzie odbywały
się przesłuchania, skierował się na górę, do wejścia na galerię pra-
sową i zamienił kilka słów z woznym. Po chwili zjawił się Dan
Edwards.
- Dotrzymuję obietnicy, masz pan swój artykuł - podał Edward-
sowi kopertę. - Znajdzie pan tu kserokopię listu, jest on wyjaśnie-
niem sam w sobie, i kilka fotografii, których znaczenie wytłumaczę
przewodniczącemu. Co się tam dzieje na dole?
- Harrison zamyka interes. Właśnie patolog składa oświadcze-
nie lekarskie. - Edwards zamilkł, wstrzymując się z rozdarciem ko-
perty. - A skoro o tym mowa, jak się miewa Ballard?
- Kiepsko.
- Ci przeklęci piraci drogowi - dostrzegł zaskoczone spojrzenie
McGilla i wyjaśnił: - Jeden z chłopców sprawdził w hotelu. Nie ma
chyba wątpliwości, że chodzi o potrącenie i ucieczkę z miejsca wy-
padku? - Uważnie przyjrzał się McGillowi. - A może coś przega-
piłem?
McGill wskazał kopertę.
- Myśl lepiej o tym, że przegapiasz swój artykuł.
Edwards wyciągnął kopię listu i przeczytał go pobieżnie. Wydłu-
żyła mu się twarz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl