[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przypominającym paszczę wściekłego lwa. Kolejny trzask i żołnierze Medyceuszy wdarli się
do środka.
Pierwsi dwaj nie doszli nawet do krzesła ojca. Umberto przebił ich w ciągu kilku sekund.
Pojawili się jednak kolejni, było ich więcej i więcej. Zepchnęli oficera na tył pokoju.
Bił się, jak tylko mógł - uderzał ludzkimi głowami o marmurową posadzkę, jednego z
napastników wyrzucił przez okno. Podziwiałam jego szybkość i wdzięk, choć na twarzy miał
zwierzę - tę samą bestię, którą widziałam w dniu, w którym tępak od hrabiego Riario groził
babci.
Potem do biblioteki weszli kolejni - razem z tym, który odczytywał obwieszczenie na
naszym dziedzińcu. Ten wydawał się bardziej doświadczony niż inni. Odczekał, aż kapitan
Umberto zwrócił uwagę na kogoś innego, po czym dobył miecza i zatoczył nim w powietrzu
doskonały łuk. Głowa mojego bohatera odpadła od ciała i ciężko potoczyła się po podłodze.
Cicho zamknęłam drzwiczki i oparłam się o ścianę. Zrobiło mi się niedobrze.
- O mój Boże - szepnęłam.
Ubiegłej nocy nonna powiedziała, że każdy musi kiedyś dorosnąć - i miała rację, ale
pomyliła się co do jednego. Mój moment nie nadszedł wtedy, tylko teraz. Póki miałam u boku
chroniących mnie babcię i kapitana Umberto, mogłam się zachowywać tak, jak mi się żywnie
podobało. Byłam bezpieczna. Teraz już nikt nie stał pomiędzy mną a światem. A świat wdarł
się tutaj, do naszego domu.
W bibliotece rozległy się głosy.
- Sprawdzcie mu kieszenie - powiedział jeden z nich. - Zabierzcie, co znajdziecie. Reszta
należy teraz do Wawrzyńca Medyceusza. Jeśli musicie koniecznie zatrzymać coś dla siebie,
zróbcie to w tajemnicy.
Cofnęłam się i pociągnęłam za rąbek sukni Domeniki.
- Co się dzieje na dole? - spytałam szeptem.
- Nie wolno nam wychodzić za mąż - powtórzyła.
Miałam ochotę walnąć ją tak, by zatrzymała się dopiero w Ziemi Zwiętej.
- Przestań. Próbuję nam pomóc. Mów: ilu zostało na dziedzińcu? Czy któryś jest w
kuchni?
Usłyszałam kroki. Tym razem rozległy się zza drugich drzwiczek. Z pokoju nonny.
- Chodzcie stąd - odezwał się głęboki głos. - To tylko kwatera posługaczki. Poszukajmy
czegoś naprawdę dobrego.
- Popatrz tylko na to. To ta ich strega.
- Martwa i zimna. Tracimy czas.
- Nie, nie tracimy. Jestem pewien, że Il Magnifico znajdzie jakieś zastosowanie dla ciała
matki tego zdrajcy Pazziego. I wynagrodzi nasz trud.
Potem poczułam światło na twarzy i wydałam z siebie okrzyk, który nie miał nic
wspólnego z Bogiem. Z wyciągniętym squarcato wyskoczyłam z korytarzyka. Usłyszałam
mokry dzwięk, a potem trzaśnięcie. Ostrze zagłębiło się w piersi mężczyzny. Strzelił z niej
ciepły płyn i zalał mi oczy. Ktoś rzucił się na mnie z tyłu. Kopałam i wymachiwałam rękami,
ale nie byłam w stanie go z siebie strząsnąć. Uderzyłam więc nim o ścianę. Raz, drugi i trzeci,
aż wreszcie się uwolniłam. Mężczyzna skulił się i złapał za głowę. Był ogłuszony, ale nie na
długo. Wyszarpnęłam sztylet z piersi swej pierwszej ofiary i wraziłam go w drugą. Kiedy nóż
zniknął w mężczyznie po rękojeść, obróciłam nim dokoła. Nie chciałam, żeby temu
człowiekowi zostało cokolwiek w środku.
Gdy było już po wszystkim, wyciągnęłam ze schowka Domenicę.
- Chodz - rzuciłam. - Uciekamy stąd.
Podeszłam do łóżka i zaczęłam ściągać czarną suknię z zimnego, marmurowego ciała
nonny.
- Mi dispiace - przeprosiłam. Nie byłam tak delikatna, jakbym chciała. Ale w tej chwili
byłam żołnierzem, który ma rozkaz do wykonania. Misję doprowadzenia Domeniki w
bezpieczne miejsce.
- Co robisz? - spytała Domenica, gdy zaczęłam ściągać jej sukienkę przez głowę.
- Jeśli zostaniesz w swoim stroju, daleko nie uciekniemy - odpowiedziałam siostrze. -
Zdejmuj suknię. Założysz tę po babci. I spróbuj się przygarbić.
Domenica zrobiła, co kazałam. Przez cały czas wpatrywała się w ciała rzezimieszków od
Medyceuszy.
- Co się z tobą stało, Floro? - spytała. - Co się stało z twoimi włosami?
Nie odpowiedziałam. Cieszyłam się, że odzyskała mowę i zmysły, ale na głupoty, jakie
wygadywała, nie miałam teraz czasu.
Wreszcie udało mi się ściągnąć z babci sukienkę. Cisnęłam ją Domenice, która stała
rozedrgana w kącie. Nie musiałam się martwić o przykrycie nonny. Miała na sobie czystą,
lnianą koszulę.
Domenica nawet w prostej, znoszonej czarnej sukience nadal wyglądała jak Domenica.
Wciąż biła od niej uroda i aura delikatności. Jej przebranie, podobnie zresztą jak moje, było
bardzo niedoskonałe. Mogłam tylko mieć nadzieję, że wystarczy.
Zarzuciłam sobie na ramię zwłoki nonny. Zachwiałam się pod ciężarem, ale nie upadłam.
 Per piacere, Dio" - modliłam się w duchu -  niech tylko koń będzie tam, gdzie go
zostawiłam. Z całą resztą jakoś sobie poradzę.
Na palcach, ostrożnie zeszłyśmy po schodach i weszłyśmy do spiżarni. Popchnęłam drzwi
do kuchni. Siedziała tam na podłodze Graziella. Nogi miała wyciągnięte przed siebie.
Obżerała się wszystkim, co tylko znalazła - mięsem, serami, pomarańczami nonny. Podniosła
głowę i zobaczyła nas.
- Mordercy! Zdrajcy! - krzyknęła, wzywając tym samym całą armię Medyceuszy i
uśmiechnęła się złośliwie.
Pobiegłam z ciałem nonny do drzwi, ale Domenica zatrzymała się na tyle długo, by po
drodze kopnąć swoim haftowanym bucikiem Graziellę w twarz. Uderzenie nie było mocne,
ale służąca przestała na chwilę się wydzierać.
- Andiamo - rzuciła Domenica, gdy mnie dogoniła. W jej oczach pojawił się błysk. Prawie
się ucieszyłam.
Na zewnątrz koń stał uwiązany na swoim miejscu. Przy ławce dla pacjentów zebrało się
kilku ludzi. Zledzili nas spojrzeniami. %7ładen z nich się jednak nie poruszył. Wrzuciłam ciało
babci na koński grzbiet i pomogłam wsiąść Domenice. Sama usiadłam za nimi.
Chwyciłam wodze i wtedy wystąpiło naprzód dwóch mężczyzn.
- Znam tę dziewczynę. To jedna z Pazzich. Pokażmy światu, jak florentyńczycy obchodzą
się z mordercami.
Powstrzymał ich inny - człowiek w skórzanym fartuchu. Poznałam w nim Orazio -
złotnika, który ledwie zeszłej nocy siedział ze mną przy stole i ucztował.
- Aspetta - rzucił łagodnie. - Wstrzymajcie się.
Wykonał spokojny gest, ale to wystarczyło. Gburowaty mężczyzna nie zrobił już ani
kroku. Jego towarzysz także. Ani pozostali. Chciałam podziękować złotnikowi, ale nie
mogłam stracić ni chwili więcej. Skinęłam mu tylko głową.
Szarpnęłam za lejce i zniknęłyśmy.
***
Powrotna droga pod górę okazała się niewygodna. Ponadto, mimo że ciało nonny było
drobne, a Domenica szczupła, to jednak koń dzwigał potrójny ciężar. A koń był przecież tylko
jeden i to mały. Miałam wrażenie, że zaraz spadnę do tyłu na spotkanie z ziemią. Ale tak się
nie stało. Mimo moich obaw koń zdołał przebyć nie tylko drogę do Fiesole, ale nawet jeszcze
dalej, kolejne pięć mil do klasztoru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl