[ Pobierz całość w formacie PDF ]

było uwierzyć, że znajdują się zaledwie w odległości piętnastu
mil od Bath.
Zaczęło padać, więc zatrzymał powóz i Sheldon schował
się do środka, pozostawiając na kozle Chapmana oraz Boba.
Wiedział, że nieco dalej łagodny zjazd prowadzi do miejsca, z
którego można dojrzeć Kanał Bristolski. Gdy znalazł się w
powozie, Francine chciała wysiąść, lecz powstrzymał ją,
- Zaczyna padać, Francine - powiedział. - A na dodatek
jest bardzo zimno. Gdy zjedziemy w dolinę, zrobi się nieco
cieplej, lecz tutaj nie ma żadnej osłony od wiatru.
- Czy zbliżamy się już do celu? - zapytała Cerissa.
Ubrana w obramowany futerkiem płaszczyk i przykryta
dodatkowo futrzaną derką wyglądała jak myszka ukryta w
zimowej norce. Gdy jednak Sheldon usiadł obok niej,
przekonał się, że jest wesoła i ożywiona, a jej oczy błyszczą
niczym u łasiczki. Francine usiadła naprzeciw zwrócona
plecami do kierunku jazdy i szparko ruszyli z miejsca.
- Niewiele już nam drogi pozostało - powiedział Sheldon.
- Muszę przyznać, że zachowywałaś się wzorowo przez całą
podróż!
- Nie byłam mecząca? - zapytała Cerissa.
- Ani trochę - odparł Sheldon. - Twoje zachowanie było
wprawdzie nieco dziwaczne, a nawet zaskakujące, ale nigdy
nie marudziłaś.
- Papa opowiadał często, jak wielkie utrapienie stanowiła
jego rodzina w podróży. Co krok ktoś chciał zatrzymywać
powóz, a gdy on ułożył się do snu, rozmawiano w najlepsze.
A księżna na dodatek cierpiała na chorobę lokomocyjną.
- Zawsze współczuję osobom narzekającym na tę
dolegliwość.
- Papa twierdził, że to była histeria.
- Twój ojciec nie był zbytnio wyrozumiały.
- Pan też by nie był, gdybym wciąż się skarżyła, że zle się
czuję, i swoim zachowaniem utrudniała podróż.
- Ale nic takiego nie miało miejsca - powiedział - i muszę
ci za to podziękować.
- Bardzo pragnęłam usłyszeć słowa uznania. Sheldon nic
nie odrzekł. Wyglądał przez okno i uświadomił sobie, że
mijają właśnie odludne miejsce i zaraz zacznie się zjazd na dół
w stronę doliny, w której płynie rzeka. Nagle poczuł, że
powóz gwałtownie zahamował i stanął w miejscu.
- Co się tam dzieje?! - zawołał Sheldon.
Po chwili drzwi powozu otworzyły się i pojawiła się w
nich głowa zamaskowanego mężczyzny z pistoletem w ręku.
Cerissa wydała okrzyk przerażenia, a Francine zamarła z
wrażenia, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Dawajcie wszystkie cenne przedmioty! - rozkazał
mężczyzna chrapliwym głosem.
Nie było czasu na zastanawianie się. Jedyne, co mógł
zrobić, to sięgnąć niepostrzeżenie do kieszeni, gdzie trzymał
naładowany pistolet. %7ładen rozsądny mężczyzna nie wybrałby
się w podróż bez broni, ponieważ jednak ich podróż
przebiegała bez zakłóceń, zapomniał niemal o pistolecie i
dopiero teraz namacał palcem spust i wystrzelił. Kula przebiła
płaszcz i utkwiła w ciele napastnika tuż obok serca. Napastnik
zaniemówił, otworzył usta i padając oddał strzał z pistoletu,
który trzymał w prawej ręce. Kula trafiła Sheldona w ramię, a
dym wystrzału napełnił cały powóz.
Stojący na zewnątrz mężczyzna, który trzymał
wycelowany w Chapmana pistolet i który wcześniej zmusił go
do zatrzymania powozu, na odgłos dwóch wystrzałów
odwrócił głowę i ten właśnie moment wykorzystał Bobo.
Długi ostry sztylet ugodził drugiego napastnika prosto w
szyję. Gdy upadł, Chapman poderwał konie i ruszyli z kopyta.
Francine udało się zamknąć drzwi powozu podczas
karkołomnego zjazdu w dół ku dolinie, następnie poczęli się
wspinać znów ku górze. Cerissa odrzuciła z głowy kapturek,
aby zająć się Sheldonem.
- Wielmożny pan jest ranny!
Sheldon nic nie odrzekł. Zciskał lewe ramię prawą dłonią,
zdając sobie sprawę, że krew przesiąka już przez ubranie.
- Musimy koniecznie powstrzymać krwotok! - zawołała
Cerissa.
- To nic groznego - odrzekł z trudem. - To tylko
powierzchowne zranienie.
- Nieprawda, rana jest poważna - upierała się Cerissa. -
Musimy się zatrzymać.
- Lepiej będzie, jeśli się szybko stąd oddalimy.
Zdawał sobie sprawę, że Chapman dokłada starań, aby
wydostać się jak najszybciej z niebezpiecznej doliny. Uważał,
że napastników było tylko dwóch, i miał do siebie pretensje,
że nie był dostatecznie czujny, gdy wjechali na odludne
tereny. Mógł przecież przewidzieć, że w pobliżu Bath mogą
się natknąć na grasujących rzezimieszków. W tej okolicy
napady na zamożnych podróżnych zdarzały się bardzo często.
Przyszło mu też do głowy, że mimo złej pogody powinien
był wytrwać na kozle obok Chapmana, dopóki nie wjadą na
tereny zamieszkane. Równina Salisbury i ziemie otaczające
Bath były uważane za szczególnie niebezpieczne dla
podróżnych, a on o tym wszystkim zapomniał przebywając od
tak dawna poza krajem.
Francine przepatrywała teraz kieszenie w poszukiwaniu
chusteczek do nosa, otworzyła też podróżny bagaż, skąd
wydobyła lniany ręcznik i zaczęła ciąć go nożyczkami na
paski. Powóz nadal pędził i Cerissa dostrzegła teraz, że
krwawa plama na płaszczu Sheldona powiększa się z każdą
chwilą.
- Musimy stanąć! - zawołała, lecz właśnie w tej samej
chwili Chapman zatrzymał konie i Bobo zeskoczył z kozła i
otworzył drzwiczki.
- Zabiłem go, proszę pana! Mój nóż celnie go ugodził!
Bobo był bardzo z siebie dumny. Gdy jednak ujrzał, co się
stało w powozie, uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Pan jest ranny!
- Ci łajdacy strzelali do pana - wyjaśniła Francine.
Spróbowała z pomocą Cerissy zdjąć płaszcz z Sheldona.
Bobo spojrzał mu w twarz i zawołał:
- Tu może pomóc tylko koniak!
- Jakaż ja głupia, że o tym nie pomyślałam - odezwała się
Cerissa. - Bobo, odszukaj butelkę. Musi być w którejś
kieszeni.
Opatrzonego przez obie kobiety i napojonego koniakiem
przez Bobo Sheldona przestały nękać mdłości, które go
napadły zaraz po zranieniu. Francine tak zręcznie
zabandażowała mu ramię, że teraz uśmiechał się do Cerissy i
przekonywał ją, że nie ma powodu do niepokoju.
- Ale oni przecież mogli pana zabić! - szeptała Cerissa, a
w jej ciemnych oczach zabłysły łzy.
- Byłem pewien, że ten napastnik nie strzela celnie -
odrzekł Sheldon. - %7ładen z nich nie potrafi celnie strzelać.
Umieją tylko wykorzystać zaskoczenie, a kiedy dojdzie do
starcia, wolą salwować się ucieczką.
- A ja myślałam, że w Anglii będę bezpieczna - rzekła
Cerissa. - We Francji zagrażała mi gilotyna, a tu rzezimieszki.
- To tacy drogowi złodzieje, jedni poruszają się konno, a
ci tutaj na piechotę - wyjaśnił.
- Myślę, że ci rabusie mieli konie, monsieur - wtrącił
Bobo. - Widziałem konie przywiązane do drzewa, ale nie
skojarzyłem tego z niebezpieczeństwem.
- Powinienem był zostać na kozle - wymamrotał Sheldon.
- Może teraz się tam przesiądę.
- Nie ma mowy! - zawołała Cerissa. - Proszę dać Bobo
pistolet. On jest dobrym strzelcem. Papa nauczył go strzelać,
żeby mógł nas bronić w razie potrzeby. W naszym małym
domku nie czułyśmy się bezpiecznie.
Ponieważ Sheldon nie wyrażał sprzeciwu, wyjęła pistolet
z kieszeni jego okrycia i wręczyła Bobo.
- Teraz śpieszmy do Bath - powiedziała. - Im prędzej tam
się znajdziemy, tym lepiej! Musimy znalezć lekarza, żeby
opatrzył wielmożnego pana.
Znowu ruszyli, więc o żadnej wygodzie dla rannego mowy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl