[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wymościłaś tutaj gniazdko. Prawdziwy dom. A jak go
właściwie znalazłaś?", roześmiała się prawie. Bo właśnie
w śmieszny sposób znalazła się w ogóle w Dorset.
- Wierz albo nie - odsunęła talerz - ale początek był
taki, że zanim opuściłam Londyn, kupiłam najpierw uży-
wanego forda i mapę. I zamierzałam początkowo ruszyć
gdzieś na północ. Ale znalazłam się w Dorchester - za-
nim pojęłam, że obrałam zły kierunek. Zamiast zawra-
cać, pomyślałam, że zajrzę tu na miejscu do jakiegoś po-
średnictwa wynajmu. Zajrzałam i polecili mi tani domek
na prowincji... Ten właśnie.
James kręcił głową i śmiał się razem z nią.
- Ech, Mattie! Zawsze ta sama... Wybiera się na pół-
noc, żeby wylądować na południu. A jak ci każą skręcić
w lewo, jedziesz oczywiście w prawo... Martwię się
141
S
R
o ciebie - spoważniał. - Naprawdę się martwię. Nie po-
winnaś zwłaszcza siadać za kółkiem!
Oczy Mattie zalśniły. Teraz już nie musiała udawać, że
jest szczęśliwa. Powiedział, że się martwi o nią, a więc
nie jest dla niego byle kim. Zaczęła w niej ożywać na-
dzieja. Kto wie, może nie układa mu się z Fiona? To by
nawet tłumaczyło, dlaczego nie spędza Bożego Narodze-
nia w Londynie. I może chce jakiejś naprawy małżeń-
stwa? Zachowuje się teraz tak miło...
Mattie wiedziała, że nigdy nie będzie miłością jego
życia, ale przez wzgląd na Chloe mogliby mimo
wszystko popróbować być rodziną.
Czy jednak wybaczyłaby mu jego zdradę? Gdyby rze-
czywiście chciał wrócić?
Westchnęła. Odpowiedz może być tylko jedna: trzez-
we  tak". Kocha go już tyle lat, że prawie czuje się jego
częścią. Są jakby jednym w dwojgu... Objęła go swoim
własnym instynktem samozachowawczym!
Podążała za nim wzrokiem, gdy zaczął wstawać od
stołu. I nagle zwątpiła: pomyślała, że buduje jakieś zam-
ki na lodzie... Skąd jej przyszło do głowy, że mąż zechce
do niej wrócić?!
James podszedł do komody. Czego on tam szuka? Po-
czuła, że powinni natychmiast zacząć mówić o tym, co
jest ważne. Dosyć już tego przeciągania niewyraznej sy-
tuacji, całej tej niepewności i gry.
Lecz on ją wyprzedził. Położył przed nią na stole dużą
brązową kopertę, sam stając za jej krzesłem.
142
S
R
- To dla ciebie. Wesołych Zwiąt, Marts.
Pewna bezbarwność w jego głosie zaniepokoiła ją.
Targnęło nią złe przeczucie. Otworzyła kopertę i oto uj-
rzała parostronicowy dokument. Zorientowała się, że jest
to wystawiony na jej nazwisko akt własności domu.
I pomyślała, że to dobrze, iż James stoi za nią i nie
może widzieć jej reakcji. Bo zrobiło jej się nagle bardzo
smutno.
- Jesteś hojny - wymusiła na sobie podziękowanie...
A więc tak się sprawy mają. On nie chce jej powrotu.
Chce, żeby mu nie zawadzała i pozostała tutaj, na wsi.
Kupuje sobie czyste sumienie, zapewniając jej własny
dach nad głową. Lecz nie ma to być ich wspólny dach.
Jakże się myliła, sądząc, że mogłoby być inaczej. My-
liła się? Ależ była po prostu głupia! Biedna idiotka, która
gotowa jest w nieskończoność kochać bez wzajemności.
Nikczemnik!
James poruszył się.
- Kiedy dowiedziałem się - powiedział - że tak po-
kochałaś to miejsce, skontaktowałem się z właścicielem
i... Bo znając ciebie byłem pewien, że sama nie pomy-
ślisz o długoterminowej dzierżawie. A ja wolę, żeby nikt
ciebie nie mógł stąd z dzieckiem wyrzucić z dnia na
dzień.
- Bardzo przewidujące - wycedziła. - Bardzo. Wsu-
nęła dokumenty do koperty, wstała i podeszła do okna.
Popatrzyła na błękitne niebo. Puste, czyste niebo.
143
S
R
A więc będzie w życiu sama... Trudno: musi być silna
i da sobie ze wszystkim radę.
W tej chwili nie czuła się jednak silna. Co za los, po-
myślała, co za szarpanina.
- Mattie. - Jego głos przepłynął gdzieś bokiem.
-Mattie.
Odwróciła się niechętnie. Dopóki on tu jest, wciąż bę-
dzie trwało napięcie i wciąż będzie trwała szarpanina.
Powinna coś zrobić, żeby wreszcie na dobre odszedł.
- Czy ty naprawdę chcesz rozwodu? - zapytał. Spoj-
rzenie jego oczu, łagodnie zatroskane, delikatność tonu,
jakiego użył, wydały jej się jakimś dalszym ciągiem gry.
Oczywiście, że nie chciała rozwodu. Ale też nie prag-
nęła żadnej więcej gry: zwłaszcza takiej, w której ma
swój udział Fiona. A udział ten ulega teraz potwierdze-
niu. Na stole leży brązowa koperta. James pragnie mieć
wolne ręce. Od żony woli kochankę.
- ...Tak, chcę - odpowiedziała.
- Rozumiem. - Jego rysy stężały. - Rozumiem. Mattie
próbowała opanować wewnętrzne drżenie.
- Myślę, że dobrze będzie - zaczęła mówić - gdy nas
opuścisz od razu, kiedy drogi staną się przejezdne...
Skrzyżował ramiona na piersi. Nie wyglądał na kogoś,
kto ma ochotę się stąd ruszyć.
- Ale powiedz mi jedną rzecz. Dlaczego? - Zrobił
krok w jej stronę. - Jak ty się błyskawicznie zmieniasz!
W ciągu pół minuty potrafisz być szczęśliwa, a zaraz po-
144
S
R
tem mówisz, że jesteś w ciąży i chcesz rozwodu. I od-
wracasz się na pięcie, znikając Bóg wie gdzie... Dla-
czego!
- Ależ to chyba oczywiste! - szybko wyrzuciła z sie-
bie. - Powtórzę ci to jeszcze. Przecież ty nie chcesz być
ojcem. I ja wiedziałam, co się stanie, gdy moja ciąża
wyjdzie na jaw. Zresztą oświeciła mnie dokładnie w tej
sprawie Fiona. Rozwód!... No więc ja postanowiłam być
pierwsza. I wiedziałam też, że ty ją kochasz, nie mnie. A
potwierdzeniem tego jest przecież szybkość, z jaką za-
mieszkaliście razem po moim odejściu.
Przerwała. Przez krótką chwilę mierzyli się oboje
wzrokiem. Wreszcie on wybuchnął:
- O Boże! A więc ty mnie tak oceniasz! No, no. To
jest po prostu dno. Naprawdę myślisz, że sprawy tak się
mają?!
Widziała, jak zaciska pięści. Chyba jej nie uderzy?
Albo nie wyrżnie w ścianę czy okno?
- Aleś sobie ułożyła o mnie bajeczkę... Mattie! Po
tylu latach przyjazni masz mnie za takiego łobuza? - Dy-
szał, cofając się powoli. - Noo - pokręcił głową - to my
chyba rzeczywiście nie mamy przed sobą przyszłości.
Przecież ty mnie w ogóle nie szanujesz. - Zatrzymał się.
-Iw takim razie rzeczywiście żegnaj... - Odwrócił się i
wybiegł z kuchni.
- James!
Zareagowała niestety za pózno. Chciała za nim pobiec,
ale stuknęły drzwi frontowe. Była nie ubrana, za chwilę
145
S
R
może się obudzić dziecko. I gdzież go ona znajdzie w
tym śniegu?
Z jękiem osunęła się na podłogę. Ukryła twarz w dło-
niach. .. Czy naprawdę aż tak zle pojmowała dotąd
wszelkie uczynki oraz intencje męża? Na opak? Czy
rzeczywistość jest całkiem inna? Czy własną niezręcz-
nością zniweczyła największe szczęście swego życia,
największą obietnicę szczęścia?
146
S
R
ROZDZIAA TRZYNASTY
W niewiele minut pózniej Mattie usłyszała znów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • angamoss.xlx.pl