[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, chodził z moją siostrą jakieś pół godziny.
W oczach Zoey pojawia się błysk.
- Naprawdę?
- Słuchajcie- wtrącam.- To fascynująca rozmowa, ale musimy się zbierać. Mam do
odebrania zaproszenia na swój pogrzeb.
To ich ucisza. Fiona wygląda na zdezorientowaną.
- Serio?
- Serio. - Chwytam Zoey pod ramię.- %7łałuję, że mnie na nim nie będzie. Uwielbiam
imprezy. Przyślijcie mi SMS-a, jeśli przyjdzie wam do głowy jakiś dobry pomysł na pieśń
żałobną.
Zostawiamy je kompletnie oszołomione. Obchodzimy regały i zatrzymujemy się w
dziale przyborów kuchennych, otoczone sztućcami ze stali nierdzewnej.
- To kompletne idiotki, Zoey. Nie mają o niczym pojęcia.
Zoey ogląda szczypce do cukru.
- Nie chcę o tym mówić.
- Zróbmy coś szalonego żeby poprawić sobie nastrój. Postarajmy się jak najwięcej
razy w ciągu godziny złamać prawo.
Zoey uśmiecha się blado.
- Możemy podpalić dom Scotta.
- Nie powinnaś im wierzyć.
- Dlaczego?
- Bo znasz go lepiej niż one.
Nigdy nie widziałam, jak Zoey płacze. Nigdy. Nie uroniła ani jednej łzy, nawet wtedy
kiedy odebrała wyniki egzaminu, nawet gdy powiedziałam jej, że jestem śmiertelnie chora.
Zawsze sądziłam, że nic nie jest w stanie jej poruszyć. A teraz płacze w supermarkecie.
Próbuje to ukryć i zasłania twarz włosami.
- Muszę go znalezć- mówi.
- Teraz?
- Przepraszam.
Robi mi się zimno na widok jej łez. Dlaczego jej na nim aż tak zależy? Przecież znają
się dopiero kilka tygodni.
- Jeszcze nie skończyłyśmy z łamaniem prawa.
Kiwa głową; łzy spływają jej po twarzy.
- Postaw gdzieś koszyk i wyjdz. Przykro mi. Nic nie poradzę. Muszę iść.
Już to widziałam. Zoey odchodzi, jej złote włosy podskakują, gdy się oddala.
Może podpalę jej dom.
Bez przyjaciółki zabawa traci sens. Odstawiam koszyk z miną mówiącą: ,,Nie do
wiary, zapomniałam portmonetki , i stoję jakiś czas w miejscu, drapiąc się w głowę, a potem
ruszam w kierunku wyjścia. W tej samej chwili ktoś chwyta mnie za nadgarstek.
Zoey twierdziła, że detektywów sklepowych łatwo rozpoznać. Sądziłam, że są ubrani
w garnitury i nie wkładają płaszczy, bo cały czas spędzają w sklepie.
Ten nosi kurtkę dżinsową i ma krótko przystrzyżone włosy.
- Zamierzasz zapłacić za to, co schowałaś w kieszeni?- pyta.- Mam powody
przypuszczać, że zabrałaś kilka rzeczy z działu piątego i siódmego. Widział to jeden z
naszych pracowników.
Wyjmuję z kieszeni lakier do paznokci i oddaję mu.
- Może pan to zabrać.
- Pójdziesz ze mną.
Fala gorąca zalewa mi szyję i podnosi się aż do oczu.
- Nie chcę.
- Miałaś zamiar wyjść ze sklepu i nie płacić- stwierdza, ciągnąc mnie za rękę.
Idziemy wzdłuż regałów, na tył sklepu. Wszyscy na mnie patrzą, czuję na sobie palące
spojrzenia. Nie jestem pewna, czy on ma prawo mnie ciągnąć. Może wcale nie jest
detektywem sklepowym, tylko chce mnie zwabić w jakieś odosobnione miejsce. Zapieram się
nogami i przytrzymuję regału. Oddycham z trudem.
Waha się.
- Dobrze się czujesz? Masz astmę albo coś w tym rodzaju?
Zamykam oczy.
- Nie, ja& Nie chcę&
Nie mogę dokończyć zdania. Zbyt wiele słów pcha mi się na usta.
Mężczyzna marszczy brwi, wyjmuje pager i prosi o pomoc. Mija nas wózek z dwójką
dzieciaków, które się na mnie gapią. Dziewczyna w moim wieku przechodzi obok wolnym
krokiem, a potem zawraca z głupim uśmiechem.
Zbliża się do nas kobieta. Z plakietki przypiętej do jej ubrania dowiaduję się, że ma na
imię Shirley. Patrzy na mnie surowo.
- Zabiorę ją- oświadcza i odprawia detektywa.- Idziemy.
Tajne biuro znajduje się za działem rybnym. Nigdy bym się nie domyśliła, że tam jest.
Shirley zamyka za nami drzwi. Takie pokoje widzi się na filmach kryminalnych- małe i
duszne, ze stołem i dwoma krzesłami, oświetlone jarzeniówką.
- Siadaj- rzuca Shirley.- Opróżnij kieszenie.
Robię, co mi każe. Rzeczy, które ukradłam, wyglądają nędznie i tanio na pustym
stoliku.
- Tak- mówi.- Nazwałabym to dowodami. A ty?
Próbuję się rozpłakać, ale nie robi to na niej wrażenia. Podaje mi chusteczkę z
obojętną miną. Czeka aż wydmucham nos, i wskazuje, gdzie stoi kosz na śmieci.
- Muszę ci zadać kilka pytań. Zacznijmy od tego, jak się nazywasz.
Cała ta procedura trwa bardzo długo. Chce znać wszystkie szczegóły- mój wiek, adres,
numer telefonu taty. Pyta nawet o imię mamy, chociaż nie uważam, żeby to miało jakieś
znaczenie.
- Masz wybór. Możemy zadzwonić do twojego ojca albo zawiadomić policję.
Decyduję się na desperacki krok. Zdejmuję kurtkę Adama i zaczynam rozpinać
bluzkę. Prawie nie mrugnęła okiem.
- Nie jestem zdrowa- mówię. Zciągam rękaw i pokazuję jej metalowy dysk pod
pachą.- To specjalny port, przez który podają mi leki.
- Ubierz się.
- Chcę, żeby mi pani uwierzyła.
- Wierzę ci.
- Choruję na białaczkę limfo blastyczną. Może pani zadzwonić do szpitala.
- Włóż bluzkę.
- Wie pani, co to za choroba?
- Niestety nie.
- Rak.
Nie dała się nastraszyć. Dzwoni do taty.
Jest takie miejsce pod lodówką w naszym domu, gdzie zawsze stoi kałuża wody.
Każdego ranka tata wyciera ją specjalną ściereczką antyseptyczną. W ciągu dnia woda zbiera
się znowu. Drewniane klepki podłogowe nasiąkają wilgocią. Którejś nocy nie mogłam zasnąć
o zauważyłam trzy uciekające karaluchy, kiedy zapaliłam światło. Następnego dnia tata kupił
pułapki z klejem i włożył do nich kawałek banana na przynętę. Mimo to nie udało nam się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]